Komunikacja publiczna w Polsce ma się coraz gorzej - uważają działacze partii Lewica Razem. Największą bolączką ich zdaniem jest stale zmniejszająca się liczba połączeń, zarówno autobusów miejskich, jak i tych między miejscowościami. Liczby mówią same za siebie: wg danych GUS w 2020 r. na terenie całej Polski funkcjonowało 480 tys. linii regularnej komunikacji autobusowej, podczas gdy 6 lat wcześniej było ich prawie 800 tys.
- Sytuacja jest alarmująca tym bardziej, że jesteśmy w przededniu kryzysu energetycznego - mówi Agnieszka Dąbrowska z okręgu podlaskiego partii Lewica Razem i narzeka na komunikację miejską w Białymstoku:
- Mamy jedne z najdroższych biletów w kraju, mieszkańcy skarżą się, że autobusy przyjeżdżają jednocześnie. Po godz. 22.00 poruszanie się autobusami jest praktycznie niemożliwe, nie wspominając o komunikacji nocnej, która nie istnieje. Coraz głośniej słychać kierowców BKM, którzy nie wykluczają strajku, pracują za marne pieniądze przy brakach kadrowych - wymienia Dąbrowska.
Na BKM narzeka też inna działaczka ugrupowania, Katarzyna Rosińska.
- Jeżdżąc Białostocką Komunikacją Miejską szybko można stać się kolekcjonerem absurdów - ironizuje podając przykłady: na pl. Niepodległości o godz. 16.08-16.10 przyjeżdża 5 autobusów, a potem przez kilkanaście minut nie ma żadnego; aby w niedzielę i święta dostać się z ul. 11 Listopada do osiedla Cisów czy Wasilkowa na przesiadkę trzeba czekać 50 min.
Działacze Lewicy Razem ubolewają, że komunikacja PKS nie wygląda lepiej. Np. z Białegostoku nie można dostać się w weekendy do turystycznej Białowieży. Są jedynie 2 autobusy o godz. 7.00 i 13.00, ale tylko w dni robocze.
- Komunikacja się zwija. 13 września PKS Nova ogłosiła że likwiduje połączenie Suwałki-Warszawa za to otworzyła połączenie Suwałki-Augustów. Często małe miejscowości są tak źle skomunikowane, że można do nich dojechać, ale nie można wrócić, bo jest tylko jedno połączenie w ciągu dnia. Komunikacja miejska nie jest od tego, by zarabiać, ale by pomagać ludziom. Nie może być tak, że ktoś nie może dojechać do lekarza czy do szkoły, bo to się nie opłaca - uważa Marcin Birgiel.
W Białymstoku posłowie Lewicy przedstawili swoją propozycję dotyczącą rozwoju transportu publicznego.
- Transport publiczny to jedno z niewielu narzędzi, które może pomóc zatrzymać inflację - mówił poseł Adrian Zandberg i podawał dobrze znany przykład Niemiec, gdzie w wakacje wprowadzono tanie bilety i zainwestowano w zagęszczenie połączeń, dzięki czemu tempo wzrostu cen ograniczyło się.
Tymczasem w Polsce została ogłoszona kolejna tarcza, ale rząd nie wprowadził w niej wsparcia dla transportu publicznego.
- To poważny błąd, który doprowadzi do tego, że inflacja będzie wyższa niż byłaby, gdybyśmy zainwestowali w transport publiczny. Wzywamy do tego, by rząd przeznaczył większe środki na fundusz przewozów autobusowych. Wzywamy, by tarczą objąć w większym stopniu transport kolejowy - apelował Adrian Zandberg.
Przedstawił pomysł, by opodatkować zyski korporacji energetycznych i paliwowych tak, jak to zrobiły inne kraje UE.
- To są olbrzymie pieniądze. Te firmy korzystają, gdy my wszyscy tracimy. Ich zyski strzeliły teraz pod niebo. Rząd powinien opodatkować te firmy i przeznaczyć pieniądze np. na transport publiczny. Jeżeli pan premier obawia się poprzeć propozycję Lewicy, to niech weźmie to przepisze i podpisze jako swoje - mówił podczas spotkania z dziennikarzami poseł Lewicy Razem.
ewelina.s@bialystokonline.pl