Mecz, o którym szybko się nie zapomni
Dla takich chwil gra się w piłkę, dla takich chwil jest się kibicem. Mistrzowie Polski źle rozpoczęli czwartkowe (3.10) starcie w Kopenhadze, ale w drugiej połowie Żółto-Czerwoni poprawili swą grę, wyprowadzili akcję, która dała trafienie Afimico Pululu na 1:1, a następnie, już w doliczonym czasie rywalizacji, Darko Churlinov postawił kropkę nad "i", dzięki czemu niespodzianka stała się faktem. Jagiellonia pokonała FC Kopenhagę 2:1.
- Cieszę się, że mogę rozpocząć konferencję pomeczową od gratulacji dla drużyny za zwycięstwo przeciwko Kopenhadze na Parken. To niesamowita sprawa, to historyczne wydarzenie. To było pierwsze spotkanie Jagiellonii Białystok w europejskich pucharach nie w ramach eliminacji. Ponadto wygrać tutaj na Parken to duża sprawa, zarówno dla mnie, ale też dla całego klubu, zawodników, kibiców. Bardzo dziękuję moim piłkarzom i jeszcze raz im gratuluję. Raz jeszcze dziękuję też naszym kibicom. Okazali nam naprawdę niesamowite wsparcie. Dla nich to też na pewno będzie mecz, który będą wspominać latami. Ja na pewno będę. Mam nadzieję, że jeszcze będzie mi w dane takie chwile przeżyć - powiedział po wyjazdowym triumfie Adrian Siemieniec, trener Dumy Podlasia.
Opiekun Żółto-Czerwonych pokusił się też o skomentowanie przebiegu spotkania.
- Początek tego meczu wyglądał tak, jak się spodziewaliśmy. Zakładaliśmy, że będziemy musieli przetrwać ataki, że z początku będzie nam trudno utrzymać się przy piłce i będziemy głównie zmuszeni do działań w obronie. Tak też to wyglądało. Uważam, że straciliśmy zbyt prostą bramkę po stałym fragmencie gry. Grając na takim terenie, znalazłbym dużo trudniejszych do wybronienia sytuacji. Po straconej bramce czułem, że w zespole jest wiara. Tracąc bramkę na Parken i mając w głowie historię naszych starć z Bodo czy Ajaxem, pewnie w głowie rodzą się jednak różne scenariusze. Cieszę się, że z upływem minut coraz bardziej dochodziliśmy do głosu, coraz częściej mieliśmy piłkę, mieliśmy też więcej momentów w fazie ataku. Brakowało nam wykreowania szans w ataku opozycyjnym. Pierwsza połowa przebiegła pod dyktando FC Kopenhagi z naszymi momentami - oznajmił 32-latek.
Trener stracił mnóstwo zdrowia, ale było warto
Szkoleniowiec Jagi zaznaczył również, że w osiągnięciu bardzo korzystnego rezultatu pomógł białostoczanom fakt, że to gospodarze byli zdecydowanym faworytem i to na nich ciążyła ogromna presja, która w końcówce starcia nie pozwalała Duńczykom na spokojne i skuteczne budowanie akcji.
- Z boku czułem, i w pierwszej i w drugiej połowie, a szczególnie po wyrównaniu, że to jeden z takich meczów, w których jest jedna drużyna, która musi wygrać. Ma dużo do stracenia, a mało do zyskania, bo zwycięstwo w takim meczu jest jej obowiązkiem. Jest też drugi zespół, który ma wiele do zyskania, a nic do stracenia, ponieważ jest skazywany na porażkę jeszcze przed samym spotkaniem. Ta sytuacja jest łatwiejsza do zarządzania, jeżeli chodzi o aspekt mentalny i pozostanie w meczu. Czułem z boku, że im dłużej ten wynik był dla nas korzystny, tym więcej niecierpliwości pojawiało się w drużynie z Kopenhagi i tym więcej my mieliśmy swoich momentów. Grając takie spotkania, musisz mieć trochę piłkarskiego szczęścia po swojej stronie. Dzisiaj my je posiadaliśmy i w ostatniej minucie wyprowadziliśmy tę jedną akcję, która dała nam fantastyczne trzy punkty. Takie zwycięstwo smakuje naprawdę fantastycznie. Oczywiście dużo kosztuje trenera na ławce, ale jeżeli mamy kończyć w taki sposób, to można tak to przeżywać - stwierdził Adrian Siemieniec.
rafal.zuk@bialystokonline.pl