Niemożliwe nie istnieje
Niespotykane, zadziwiające, wyjątkowe – tak można opisać sobotnie starcie Jagiellonii Białystok z Piastem Gliwice. Sformułowania te nie będą użyte, ponieważ pojedynek przy ul. Słonecznej był piłkarskim arcydziełem. Nie. Choć mecz 7. kolejki Lotto Ekstraklasy momentami był naprawdę świetny, to jednak przytoczone wyrażenia odnoszą się do czegoś innego. Do ofensywnej nieporadności i nieskuteczności Jagiellończyków.
Takie spotkania zdarzają się niezwykle rzadko. Raz w sezonie, nie więcej. Jedna drużyna gra piach, próbuje uderzeń z dystansu, a składną akcję tworzy co pół godziny, druga natomiast rozgrywa piłkę jak po sznurku, w defensywę przeciwników wchodzi niczym w masło, krótko mówiąc – po prostu się bawi. Bawi się, choć po całej radosnej szarży uśmiech na twarzach widnieje jedynie u tych pierwszych. Tych nieporadnych, słabych, bezbarwnych. Futbol jest okrutny. W siatkówce, koszykówce czy piłce ręcznej, jeżeli ktoś jest wyraźnie lepszy – wygrywa. W piłce nożnej tak nie jest. Tu szczęście znaczy zdecydowanie więcej niż w innych dyscyplinach sportu. Tu każdy błąd może być na wagę złota.
A błędów Jagiellonia popełniła w sobotę całą masę. Sheridan mylił się na potęgę, a sytuacja z ostatniej minuty, kiedy Irlandczyk przeniósł piłkę nad bramką z odległości 1. metra już została okrzyknięta wtopą dekady. Rosłemu napastnikowi Jagi dziękować powinien Przemysław Frankowski, bo gdyby nie pudło Sheridana, to on nosiłby na swoich barkach tytuł kiksu dziesięciolecia.
Remis również byłby porażką
Żółto-Czerwoni powinni wygrać z Piastem w okolicach 4:0, a przegrali 0:1. Polegli mimo posiadania piłki, które w drugiej połowie wynosiło 88% do 12%. Mimo ogromnej przewagi w liczbie podań (670 do 350), mimo 20 oddanych strzałów na bramkę Szmatuły.
- Przegraliśmy mecz, którego nie mieliśmy prawa nawet zremisować. Po pięciu minutach powinno być 2:0. Stworzyliśmy sobie bardzo dużo sytuacji, ale nie będę zwalał winy na szczęście, bo to nie może być tak, że w tylu meczach brakuje szczęścia – powiedział na pomeczowej konferencji Ireneusz Mamrot, trener Jagiellonii.
Skoro takie słowa padają z ust szkoleniowca, który zazwyczaj w swoich wypowiedziach jest stonowany, to znak, że w sobotni wieczór musiało być naprawdę źle.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Jagiellonia przegrała z samą sobą. Bo przecież rywale praktycznie nie posiadali piłki i nie strzelili też gola (zrobił to Guilherme). Gdyby taka wpadka zdarzyła się po raz pierwszy, nikt by nie robił wielkiego zamieszania, ale ponieważ jest już to kolejny mecz, w którym Sheridan i spółka tracą głowy pod bramką przeciwników, można zacząć się niepokoić.
Całe szczęście, że czeka nas teraz dwutygodniowa przerwa na reprezentację. Ireneusz Mamrot będzie miał dzięki temu czas, by przywrócić swoich ofensywnych graczy do porządku. Jest to jak najbardziej możliwe, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że Sheridan, Frankowski czy Cernych potrafią być killerami. Trzeba tylko odgonić złe demony.
Trenerze, do dzieła!
rafal.zuk@bialystokonline.pl