Zespół nie grał w Białymstoku od dobrych kilku lat. Nic więc dziwnego, że w powietrzu czuło się ogromne wyczekiwanie. Wreszcie panowie pojawili się na scenie. Bez supportu. Na początek były "Kobieta", "Zwykły dzień", "Miłość w czasach popkultury", "Zgon". Gęsto ustawiona pod sceną publika przyjęła je owacyjnie. Rzuciła się w taniec, uniosła ręce do góry, gromko klaskała. Eksplodowała rockowa energia, z którą Myslovitz zaczął koncert. Takiego przyjęcia w Białymstoku chyba jeszcze nie mieli. Ludzie znali każdy kawałek, wyśpiewywali z Arturem każde słowo. On oszczędnie rzucał po każdym utworze: "dziękujemy bardzo". I kontynuowali podróż przez swoją dyskografię. Ostatnia płyta, "Hapiness Is Easy". Już po pierwszych dźwiękach wszyscy rozpoznają, że to "Nocnym pociągiem aż do końca świata". I powrót do przebojowej czwartej płyty "Miłość w czasach popkultury". W "Gdzieś" bawią się przesterowanymi dźwiękami, w "Peggy Sue nie wyszła za mąż" publika kończy za Rojka zwrotkę. Za chwilę utworem "Kilka błędów popełnionych przez dobrych rodziców" przypominamy sobie piąty krążek, "Korova milky bar".
- Ostatni raz graliśmy tutaj 9 lat temu - mówi ze sceny Artur Rojek. - Jeżeli za każdym razem ma być tak jak teraz, na pewno będziemy grać częściej. Kolejne utwory "Kraków", "Mieć czy być" i "Kilka uścisków, kilka snów" dalej są gorąco oklaskiwane. Na rękach publiczności pojawia się człowiek. Unosi go wielka fala pod sceną. Emocje uspokaja nieco "Wieża melancholii". Jednak ludzie nie przestają się kołysać i śpiewać. Bardzo spoceni (niesamowita wilgotność w klubie!), zmęczeni podrygiwaniem, ale szczęśliwi. "Sprzedawcy marzeń" też zostali rozpoznani po pierwszych dźwiękach. Jeszcze goręcej jest przy "Chłopcach", których zagrali bardzo mocno. W "Za zamkniętymi oczami" i "Szklanym człowieku" zafundowali dawkę improwizacji. Radosnymi piskami przyjęto piosenki "Alexander" i sztandarowy hit Myslovitz "Peggy Brown". Przed ostatnim utworem, 8-minutową, psychodeliczną wersją "Good Day My Angel" były jeszcze dwie piosenki z ostatniej płyty. "Znów wszystko poszło nie tak" i "Ściąć wysokie drzewa", w którym publiczność rytmicznie klaskała.
Po zniknięciu zespołu ze sceny zaczęło się wywoływanie: - Myslovitz! Myslovitz! Nie trzeba było długo czekać na bisy. Wybiegli na scenę i od razu zaintonowali "W deszczu maleńkich żółtych kwiatów", które, sądząc po reakcji, jest uwielbiane. Przy kolejnym utworze Artur odwrócił mikrofon w kierunku publiki, która od początku do końca odśpiewała bodaj największy przebój zespołu "Długość dźwięku samotności". Było jeszcze "Dla Ciebie" i wydawało się, że ostatecznie zeszli ze sceny. Ludzie zaczęli się nawet kierować do wyjścia, gdy Artur znów pojawił się za mikrofonem. - Na tej trasie gramy jeden bis, ale dziś zagramy dwa - przyznał. Zabrzmiała "Noc". - Dziękujemy bardzo. Do zobaczenia. Super koncert! - rzucił na koniec Rojek.
Wydarzenie. Tak śmiało można nazwać sobotni ponad dwugodzinny, doskonale nagłośniony występ Myslovitz, które po rocznej przerwie w znakomitym stylu wróciło do koncertowania.