"Chaim le-lo zikaron" czyli "Życie bez pamięci". W 68. rocznicę wybuchu powstania w getcie białostockim w Ratuszu odbyła się promocja wydanych w języku polskim przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Białostoczan wspomnień Mishki Zilbersteina.
- Książka ta dotyczy tragedii, śmierci i zabijania, ale tak naprawdę jest o życiu - mówiła podczas spotkania zaangażowana w polskie wydanie książki prof. Teresa Zaniewska.
Z Białegostoku
Mieszkałem w odległej od śródmieścia dzielnicy zwanej Chanajkes. Zapamiętałem stamtąd jedynie skrzyżowanie dwóch ulic. Jedną z nich była ulica Brukowa, nazwy drugiej nie pamiętam. U zbiegu tych ulic stała synagoga.
Mishka Zilberstein wychował się w Białymstoku. W 1941 r., jak wszyscy Żydzi z miasta, zmuszony był przenieść się do getta utworzonego przez hitlerowców na terenie pomiędzy dzisiejszymi ulicami Sienkiewicza, Lipową i Poleską. Nieraz przedostawał się przez jego ogrodzenie, by szmuglować z polskiej strony wygłodniałej rodzinie żywność. Aż któregoś razu zobaczył to Niemiec i policjant z Judenratu. Skatowali chłopca, myśleli, że na śmierć, i pozostawili go przy ogrodzeniu.
W jednej chwili podjąłem decyzję: muszę uciekać. Nie zaszedłem nawet do domu.
W lasach
Około 11-letnie dziecko wydostało się z getta i biegło na wschód. Schroniło się w lasach. Zupełnie nie wiedziało gdzie przebywa.
Szedłem tylko na wyczucie.
Chłopiec błąkał się po puszczy latem i zimą. Budował sobie szałasy, kopał doły, w które łapał dzikie zwierzęta i jadł je na surowo. Latem miał grzyby, leśne owoce. Zimą żywił się śniegiem, korą, szyszkami, liśćmi. Gdy nadchodziła zima i sytuacja stawała się beznadziejna szedł do chałup, kradł garść pszenicy, to jakieś żarcie dla zwierząt. Czasem przespał się w stodole. Czasem też pukał do drzwi.
Z reguły zwracałem się do starszych gospodyń ("babuszek"), w nadziei, że gdy zobaczą chłopca takiego jak ja, ulitują się nad nim. Opowiadałem im, że zostałem sam po tym, jak Niemcy zaatakowali moją rodzinną wioskę, zabili rodziców i splądrowali wszystko, co było w domu. Nidy nie powiedziałem, że jestem żydowskim dzieckiem.
Zdarzało mu się przez tydzień, dwa popracować u jakiegoś białoruskiego chłopa. Dostawał wówczas jedzenie, ubranie. Około miesiąca służył nawet u pół-Niemca, współpracownika hitlerowców, z którego domu ledwo uszedł z życiem. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
- Nie wiem jak to się stało - mówi dziś o swoim losie Mishka Zilberstein. Wciąż się dziwi jak udało mu się przeżyć. Jako małemu chłopcu, w lasach, przez trzy i pół roku...
Był brudny, wychudzony. Trafił na Armię Czerwoną wypierającą Niemców. Jeden z żołnierzy nazwał go Miszka, bo mały zapomniał jak się nazywa. Pamiętał jednak, że jest z Białegostoku. Po wojnie wrócił tu na trochę, ale nie spotkał nikogo z rodziny czy znajomych (których z resztą nieludzka egzystencja i tak wyparła z pamięci). Potem wyjechał do Izraela. Tam poznał ukochaną Adinę. Nie opowiadał o swoich losach.
Wspomnienia powróciły
Dopiero w 1999 r. nawiązał kontakt z kimś z Białegostoku. Rok później przyjechał do Polski. Zaczął opowiadać. Napisał książkę, po hebrajsku. Teraz przetłumaczono ją na język polski.
- Białostoczanie... chciałbym, żeby wiedzieli co zostało we mnie - mówił na spotkaniu Zilberstein.
Wspomnienia "Życie bez pamięci" czyta się jednym tchem. Nie pozwalająca być obojętnym opowieść, wręcz nieprawdopodobna, mówi nie tylko o barbarzyństwie II wojny światowej, ale też o układaniu swojego życiorysu, poszukiwaniu tożsamości, odkrywaniu wspomnień i to nie tylko tych bolesnych. Bo przecież ta książka właściwie jest o cudzie, który blisko 70 lat temu był udziałem kilkunastoletniego mieszkańca naszego miasta. To także książka o miłości do żony i o Białymstoku.
- To co napisał Miszka przeraża, porusza i zmusza do myślenia - mówi Teresa Zaniewska.
/W artykule wykorzystano fragmenty wspomnień Mishki Zilbersteina "Życie bez pamięci" w tłumaczeniu Ewy Wroczyńskiej, Białystok 2011./
ewelina.s@bialystokonline.pl