W 2015 r. na wielu polskich kierowców spadł blady strach. Właśnie wtedy stawki za ubezpieczenie samochodowe drastycznie poszły w górę, a przecież nie od dziś wiadomo, że auto to skarbonka bez dna i kolejne wydatki z nim związane nigdy nie są przyjmowane z uśmiechem na twarzy. Wszystko to przez brak rentowności polis komunikacyjnych. Problem ten przez lata dotykał ubezpieczycieli, a złe wyniki finansowe potęgowane były m.in. przez dynamiczny wzrost wartości wypłacanych odszkodowań i świadczeń. Efektem był gwałtowny, długotrwały wzrost cen i ogólnopolska dyskusja dotycząca podwyżek.
W ostatnim czasie stawki w końcu wyhamowały, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że kiedyś musiało to nastąpić. Obecnie jednak zarówno kierowcy bezszkodowi, jak i ci z "rysami" w historii jazdy muszą się liczyć z wydatkami o kilkadziesiąt procent większymi niż jeszcze trzy lata temu. I tak np. - jak wyliczyła multiagencja Superpolisa Ubezpieczenia - białostocki właściciel 5-letniego opla astry, który prawo jazdy ma od 10 lat i już 7. rok opłaca OC, za polisę zapłaci obecnie najmniej 648,24 zł. Kierowca poruszający się zaś 4-letnim volkswagenem golfem, mający na karku 37 wiosen i prawo jazdy od 15 lat z wykupionym OC od 10 lat, zapłaci 680,38 zł. Obie kwoty są niższe od tych, które obaj panowie musieliby wyjąć z portfeli kilka miesięcy temu, co daje do zrozumienia, że szczyt podwyżek mamy już za sobą.
Nie oznacza to jednak, że stawki w zbliżającym się roku 2018 zaczną spadać. Eksperci twierdzą, że czeka nas okres stabilizacji, w którym ani nie zapłacimy za polisy wyraźnie więcej, ani też mniej. Wygląda na to, że trzeba po prostu przyzwyczaić się do nowych standardów cenowych.
rafal.zuk@bialystokonline.pl