Wyrzucił psa z 4. piętra
W połowie listopada ubiegłego roku, w biały dzień, pijany 28-latek, który miał już kłopoty z prawem i był karany, wyrzucił szczeniaka z 4. piętra bloku znajdującego się na Zielonych Wzgórzach, a dokładnie przy ul. Storczykowej. Pies krwawił, miał liczne otarcia na skórze kończyn, uszkodzone ścięgna przedniej łapy, objawy wstrząsu pourazowego oraz problemy z koordynacją ruchową (więcej: Pijany mężczyzna wyrzucił psa z 4. piętra bloku na Zielonych Wzgórzach).
Pół roku więzienia za znęcanie się
We wtorek (6.03) sprawa ta znalazła się na wokandzie sądu rejonowego. Marcin Ł. - oskarżony o znęcanie się nad czworonogiem - został skazany na pół roku więzienia. Sąd orzekł także wobec niego przepadek psa, co jest równoznaczne z tym, że mężczyzna nie ma do niego żadnych praw. Poza tym oskarżony musi zapłacić 5 tys. zł nawiązki na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Białymstoku, które zajęło się skrzywdzonym zwierzęciem. Wyrok jest nieprawomocny.
- W ocenie sądu jest to po prostu zwykłe barbarzyństwo. Należy tak to określić. W ocenie sądu zgromadzone w tej sprawie i przeprowadzone dowody w sposób oczywisty wykazały fakt, że oskarżony dopuścił się aktu znęcania się nad swoim własnym psem – wskazała w uzasadnieniu orzeczenia sędzia Barbara Paszkowska.
Wskazała ona także, że wymierzona kara jest adekwatna do tego, co zrobił 29-latek, a także do stopnia szkodliwości społecznej i jego winy:
- Oskarżony nie może się tłumaczyć i zasłaniać tym, że nie pamięta, co zrobił, że był w tym czasie w stanie znacznej nietrzeźwości. Bo to nie jest ani okoliczność łagodząca, ani okoliczność, która wyłącza winę, ani okoliczność, która umniejsza stopień winy oskarżonego, wręcz odwrotnie.
Zwierzęta same się nie obronią
Poza tym podkreśliła ona, że o ile człowiek w starciu z człowiekiem ma możliwości obrony, o tyle zwierzę, które doznaje przemocy ze strony swojego pana, właściciela, takiej szansy na obronę nie ma.
- Oskarżony musi zrozumieć to, że takie postępowanie tym razem wymierzone w zwierzę, innym razem mogło być to dziecko, a jeszcze innym razem inny człowiek, niestety musi się spotkać z taką a nie inną reakcją. Zarówno oskarżony, ale i również w szerszym kontekście społeczeństwo, musi sobie uświadomić, że takie zachowania należy piętnować, że takie zachowania należy ujawniać, że na takie zachowania należy reagować, natychmiast, niezwłocznie, bo tak trzeba, bo to wynika z istoty społeczeństwa - tłumaczyła sędzia po ogłoszeniu wyroku.
I tu podkreślić trzeba, że orzeczenie skazujące zapadło błyskawicznie, na pierwszej rozprawie. Nie było na niej ani prokuratora, ani Marcina Ł. Co do tego pierwszego, to okazuje się, że wystąpił on o wymierzenie mężczyźnie 6 miesięcy ograniczenia wolności, połączonych z obowiązkiem wykonywania prac społecznych w wymiarze 30 godzin w miesiącu. Na taki obrót sprawy liczył także sam oskarżony, który przyznał się do tego, co zrobił i chciał dobrowolnie poddać się karze. Sąd jednak uznał, że zaproponowana kara jest zbyt łagodna i zwrócił pierwszy akt oskarżenia prokuratorowi.
Zareagował naoczny świadek
Stron – jak już wspomniano – na rozprawie nie było. Pojawiło się za to dwóch świadków. Pierwszym z nich to kobieta, która widziała, co się wydarzyło:
- Widziałam, jak pan trzymał psa za kark. Myślałam, że po prostu chce, żeby się piesek wysikał. I potem ni stąd, ni zowąd puścił go. Jeszcze wcześniej rozejrzał się na jedną, drugą stronę, wtedy puścił. Po 5-10 minutach widziałam, jak ten pan wyszedł na podwórko i patrzył czy ten pies jest. I ja wtedy zadzwoniłam na policję.
Świadek widziała, jak pies spadł do ogródka, podniósł się, odszedł metr i upadł, a oskarżony wołał go słowami: "Chodź tu!".
Nowe życie Ikara
Natomiast - jako druga - zeznania złożyła Anna Jaroszewicz, która jest kierownikiem białostockiego schroniska i prezesem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Białymstoku. To do niej pies trafił bezpośrednio po zdarzeniu. I tam Ikar przebywa do dziś. Ma on też za sobą poważny zabieg.
- Bezpośrednio po tym zabiegu ja osobiście sprawowałam opiekę nad psem. Pies ponad 2 miesiące przebywał u mnie w domu, z uwagi na to, że konieczna była rehabilitacja i zapewnienie codziennej opieki, czego nie mogliśmy mu zapewnić w schronisku w takim stopniu. Obrażenia fizyczne jakich doznał, to nie są jedyne szkody poczynione przez właściciela. Pies jest nieprawidłowo zsocjalizowany. Widoczne są błędy wychowawcze, jakich dopuścił się właściciel w procesie wychowawczym. Skutkiem tego jest lęk separacyjny, który pies ma, objawiający się ogromnymi zniszczeniami do jakich się przyczynia w domu, gdy pozostaje sam - mówiła przed sądem Anna Jaroszewicz.
Wspominała ona również, że kiedy zwierzak trafił do schroniska, kulał, miał widoczne otarcia. Nie chciał się poruszać. Widać było, że sprawia mu to ból. Dopiero po kilku dniach zaczął sprawniej chodzić. Na początku przez większość czasu leżał skulony, zwinięty w kłębek.
Poza tym Anna Jaroszewicz podejrzewa, że został on zbyt wcześnie oddzielony od matki. A rezultat jest taki, że nie potrafi "dogadać się" z innymi psami. Jest wobec nich agresywny. Szefowa schroniska obawia się, że placówka będzie miała duży problem ze znalezieniem mu domu. Sądzi ona, że błędy popełnione przez właściciela mogą skutkować tym, że amstaf Ikar całe życie spędzi w schronisku.
dorota.marianska@bialystokonline.pl