Jagiellonia po raz kolejny pokazała charakter. Mimo tego, że białostocka drużyna musiała walczyć nie tylko z Rakowem, ale i sędziowskimi pomyłkami, to ostatecznie Żółto-Czerwoni pokonać się nie dali.
- Dziękuję drużynie za ten mecz, jak i za cały ostatni okres. Należy się temu zespołowi duży szacunek. Zawodnicy pokazali, jak potrafią być intensywni i głodni. Ten mecz, który jest za nami, miał swoje scenariusze. Dwa razy musieliśmy gonić wynik i była to dla nas nowa sytuacja. Drużyna jednak walczyła o korzystny rezultat i finalnie mamy punkt po trudnym meczu. Wiemy, że Raków traci mało bramek i dlatego musieliśmy grać cierpliwie w ataku, by te sytuacje sobie stworzyć. Nie było łatwo doprowadzić do remisu. Zdobyliśmy jednak dwie bramki, ale też dwie straciliśmy, dlatego nie wygrywamy. Podsumowując ten intensywny okres, na pewno jesteśmy bardzo zadowoleni i teraz czeka nas zasłużony odpoczynek. Finisz rundy będzie dla nas bardzo wymagający, więc potrzebujemy dobrej regeneracji - powiedział po niedzielnej potyczce Adrian Siemieniec, trener Jagiellonii.
Opiekun Żółto-Czerwonych został oczywiście po meczu zapytany o pracę sędziów i ich błąd z początku spotkania. Przypomnijmy, że na korzyść Rakowa Jarosław Przybył podyktował rzut karny, a ten drużynie gości się nie należał, bo Michael Ameyaw zwyczajnie w świecie wykonał perfidną symulkę. Dlaczego w tej sytuacji nie zareagował VAR? Po meczu okazało się, że awarii uległ monitor, do którego podbiega sędzia główny, dlatego przez około kwadrans gra toczyła się w zasadzie bez tego systemu.
- Rozmawialiśmy krótko przed spotkaniem z sędzią Jarosławem Przybyłem i wiedzieliśmy, że są tam jakieś problemy. Co do komentowania decyzji arbitra to nigdy tego nie robię i teraz też nie będę. Ocenę tej sytuacji zostawiam państwu. Ja bym chciał rozmawiać o mojej pracy i o tym, co dzisiaj mój zespół prezentował na boisku. Wiemy, że były kontrowersyjne momenty, ale musimy zaakceptować to, co się wydarzyło. Ja jestem dumny z tego, że w tym maratonie, przecież to był nasz 25. mecz, potrafimy w końcówce starcia narzucić taką intensywność i walczyć mimo niekorzystnego obrotu spraw o korzystny wynik. Raków bardzo dobrze bronił, co potwierdzają boiskowe wydarzenia i statystyki. Szanujemy ten punkt, ale nie powiem, że jestem z niego zadowolony - oznajmił Siemieniec.
Starcie podsumował również szkoleniowiec gości.
- Za nami dobry i emocjonujący mecz z ekstra końcówką, co mogło podobać się kibicom. Jest dwóch rannych, żadnego zabitego, a bitwa trwa dalej. Dzisiaj było widać, kto jest w lepszym momencie. Graliśmy z drużyną, która jest obecnie najmocniejszą w Polsce, zwłaszcza w grze z piłką przy nodze. Jagiellonia też ostatnio dobrze broni. W pierwszej części zdobyliśmy bramkę chyba za wcześnie, bo potem nie zakładaliśmy pressingu tak często, jak chcieliśmy. Za mało mieliśmy odbiorów, słabo wyglądaliśmy w fazach przejściowych. W drugą połowę weszliśmy zdecydowanie lepiej, a potem Jagiellonia złapała swój rytm i długo dobrze się broniliśmy. Kontrolowaliśmy boiskowe wydarzenia do gola Imaza. Wtedy gospodarze pokazali, że nie można ani na chwilę się zdrzemnąć. Była prostopadła piłka, a potem egzekucja. Zespół jednak wytrzymał napór rywala i później zdobyliśmy drugą bramkę po stałym fragmencie. Zazwyczaj takie mecze już dowozimy, ale tym razem za głęboko się cofnęliśmy. W końcówce już po strzale Moutinho mógł być remis, ale Kacper Trelowski świetnie obronił. Później straciliśmy bramkę po rzucie karnym i spotkanie zakończyło się remisem - powiedział Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa.
rafal.zuk@bialystokonline.pl