„Pustostany” to najnowszy spektakl Białostockiego Teatru Lalek oparty na debiucie literackim Doroty Kotas, obiecującej autorki, która wydała już kolejne dwa tytuły: „Cukry” oraz „Czerwony Młoteczek”.
Przełożenie „Pustostanów” na język teatralny wzbudziło moje zaciekawienie, ale też zaniepokojenie, gdy dowiedziałam się, że sztuka jest monodramem, który według mnie jest najtrudniejszą formą teatralną, wymaga wręcz mistrzowskiego warsztatu aktora i jest niejako pokazaniem palety jego możliwości. Nieco uspokajająco zadziałało nazwisko odtwórczyni roli, Łucji Grzeszczyk.
Treść „Pustostanów” stanowi nasze codzienne życie, ujęte w humorystyczny sposób. Problemy, z którymi zmagamy się wszyscy, bez względu na status społeczny, styl wychowania czy orientację polityczną. Bo każdy z nas musi odstać swoje w kolejce na poczcie i wszystkich czasem dopadają kłopoty finansowe, oczywiście w najmniej odpowiednim momencie.
Tu, trudności, z którymi zmagamy się codziennie zostały bardzo trafnie uchwycone i mocno wyolbrzymione, a to za pomocą bezkresnej wyobraźni głównej bohaterki, przez co momentami nie wiemy już, co z jej opowieści wydarzyło się naprawdę, a co nie (wyciąga na światło dzienne najbardziej ukryte w duszy uczucia). I ten zabieg powoduje, że pozornie lekka, humorystyczna opowiastka, po wstępnych „śmieszkach” pozostawia w nas z pytaniami, w jaki sposób funkcjonujemy jako społeczeństwo i jako pojedynczy ludzie. Dochodzące do granic ludzkiej cierpliwości procedury, przez które musimy codziennie przechodzić, aby załatwić najprostsze sprawy, poczucie, że dla świata, w którym funkcjonujemy jesteśmy niczym kolejny numer do załatwienia, strach przed tak wieloma rzeczami, z których składa się nasza rzeczywistość i przed którymi nie da się uciec, wszechobecne próby wykorzystania ludzi lub wyłudzenia od nich pieniędzy, używając przy tym bez zażenowania imienia Boga... Wszystko to zostaje tu obśmiane, ale czy naprawdę jest śmieszne? Mimo świetnej zabawy, widz zostaje finalnie właśnie z tym pytaniem. Nie da się też nie zastanowić nad tym, jak dalece ludzie nie potrafią współistnieć. Złowieszczo wybrzmiewa myśl bohaterki, że lepiej jest nie mieć uczuć, niż musieć się z nimi mierzyć...
Cennym elementem spektaklu jest interakcja aktorki z publicznością. Wymiana między nimi rekwizytów, czy krótkie zagadnięcia bardzo pomysłowo wpuszczają w trudną strukturę monodramu jakby dodatkowego bohatera, bez dodatkowego bohatera.
Całość doskonale ilustruje tło muzyczne Marcina Nagnajewicza. Wraz ze scenografią tworzy bardzo spójną całość, warszawskie kamienice w spektaklu nie tylko widzimy, ale i słyszymy. Scenografię zaś, autorstwa Joanny Hrk, stanowi kapitalnie przemyślana minimalistyczna konstrukcja, zaplanowana w sposób umożliwiający aktorce zmianę otoczenia, w którym się znajduje, w kilka sekund. Hop - jesteśmy w mieszkanku. Hop – sklep monopolowy. Widz nie dostaje czasu na nudę czy najmniejsze rozproszenie.
Idąc na spektakl obawiałam się, że forma monodramu będzie trudniejsza od literatury, którą ma wyrazić. Jednak pomysł połączenia ich w taki sposób reżysera spektaklu, Waldemara Wolańskiego i fenomenalna gra aktorska Łucji Grzeszczyk okazały się cudownym połączeniem. Aktorstwo na najwyższym poziomie, prawdziwa żonglerka groteskową manierą w wymagających jej momentach na zmianę z rozdarciem duszy i wyłożeniu jej najdrobniejszych elementów przed widzem, rozwiały mój początkowy sceptycyzm.
Uroczysta premiera spektaklu odbędzie się w piątek (9.06).
24@bialystokonline.pl