"West Side Story" to historia miłości Marii i Tony’ego. Pierwsza fascynacja, pierwsze zakochanie, wydawałoby się tak niewinne i czyste. Jednak ich miłosne rozterki są tylko tłem do poruszenia głębszych społecznych problemów. Oto widzimy dwa zwalczające się obozy: portorykański i amerykański. Maria jest Portorykanką, a Tony Amerykaninem. Ich schadzki naznaczone są tajemnicą, para musi się ukrywać.
Musical w reżyserii Jakuba Szydłowskiego w Operze i Filharmonii Podlaskiej zachwycił. Ruch sceniczny, śpiew, muzyka, kostiumy, scenografia – wszystko to tworzyło niesamowite widowisko. Pod względem technicznym "West Side Story" było po prostu idealne. Pełna temperamentu Anita (w tej roli Anastazja Simińska), niewinna Maria (Agnieszka Przekupień), czy Tony (Karol Drozd) i inni artyści nadawali opowieści charakteru i prowadzili widzów przez muzyczną narrację. Sceny tańców i śpiewu imponowały rozmachem.
Twórcom nie umknęło jednak to, co najważniejsze. Wydawałoby się, że dość banalna historia zwaśnionych gangów i miłości nie wniesie nic nowego w interpretacji treści musicalu. Jednak tutaj wybrzmiewały jakże istotne współczesne zjawiska. Pojawił się wątek miłości homoseksualnej, gwałtu, przemocy, stereotypów kulturowych, miejsca "innych" w społeczności. Wielki amerykański sen, pod znakiem Statuy Wolności, rozsypuje się w drobny mak, a marzenia o życiu szczęśliwym na obcej ziemi – to tylko mrzonki. Nienawiść, która wciąż tkwi niczym ten Camusowski bakcyl w każdym człowieku, nie daje o sobie zapomnieć. Realizatorom "West Side Story" udało się wydobyć bardzo znaczące wątki. Dzięki czemu musical w ich wykonaniu zyskał nowy, ważny wymiar.
Cieszy niezmiernie, że takie dzieła powstają, martwi jedynie, że są tak boleśnie aktualne.
anna.kulikowska@bialystokonline.pl