Skutki dobrej formy? Dodatkowa presja
Niby Jagiellonia nic nie musi. Niby celem był awans do grupy mistrzowskiej, który udało się już wykonać, więc teraz zespół powinien mieć luz. Ugra podium - będzie świetnie, zajmie miejsce szóste - też dobrze.
To jednak tylko pozory. Powtarzanych przez klubowe władze słów o celu w postaci grupy mistrzowskiej chyba ani na moment nikt nie brał na poważnie. Wicemistrzowie Polski, którzy nie stracili zbyt dużo na piłkarskiej jakości poprzez transfery wychodzące z klubu, mieliby teraz zadowolić się miejscem gdzieś w środku tabeli? Brzmi to co najmniej dziwnie.
Prawda jest taka, że Cezary Kulesza i spółka znów poczuli w żyłach krew. Poprzedni rok miał być niepowtarzalną szansą na osiągnięcie czegoś wielkiego, a tu - zaledwie chwilę po największym sukcesie w historii klubu - znów nadarza się okazja, by wynik powtórzyć, a być może nawet go poprawić. Pozyskanie Bezjaka czy Lazarevicia tylko potwierdza, że Jaga nie boi się inwestować. Bo kolejna feta w centrum miasta nie musi mieć miejsca za kilka sezonów. Może odbyć się już w maju. Maju 2018 r.
Presja zatem jest. Potęgują ją także kibice czy medialne pochwały skierowane w stronę białostockiego zespołu. Przecież Żółto-Czerwoni wygrali do tej pory wszystkie "wiosenne" spotkania, a Legię zdominowali tak, jak nikt inny w historii Ekstraklasy. Głupio byłoby więc teraz zamazać ten pozytywny obraz jakimś kiepskim występem przed własną publicznością z krakowską Wisłą.
Pełna mobilizacja
Ostatnie wypowiedzi białostockich piłkarzy mogłyby znaleźć się w jakimś poradniku dotyczącym kultury osobistej i profesjonalnego podchodzenia do wykonywanej pracy. Runje mówi, że trzeba być ostrożnym, bo to tylko futbol i wszystko może się szybko zmienić, a Burliga zaznacza, że zespół cały czas twardo stąpa po ziemi. Także Karol Świderski - joker w talii Ireneusza Mamrota - podkreśla, że przeszłość należy zostawić w tyle.
- Po meczu z Legią mówi się o nas bardzo dużo, dlatego bardzo ważna przed najbliższymi spotkaniami będzie nasza mentalność. Musimy się dobrze nastawić w głowach do tych meczów, aby nie myśleć o tym, co zdarzyło się przy Łazienkowskiej, tylko skupić się na tym, co przed nami. Wisła jest klasowym zespołem i ostatni mecz z Koroną zagrała bardzo dobrze, nawet jeśli nie udało się jej wygrać. Dominowała na boisku i była drużyną zdecydowanie lepszą, dlatego musimy być świadomi, że czeka nas być może nawet trudniejszy mecz niż w Warszawie - mówi na łamach oficjalnej strony klubu Karol Świderski.
Słoneczna w końcu jest twierdzą
W początkowej fazie sezonu problemem Jagiellonii była gra na własnym obiekcie. Po bardzo pechowej porażce z Piastem Gliwice w sierpniu 2017 r. sytuacja ta uległa zmianie. Żółto-Czerwoni w kolejnych ośmiu domowych meczach zanotowali sześć zwycięstw i dwa remisy, dzięki czemu białostocki stadion znów jest terenem, z którego wywiezienie jakichkolwiek punktów to misja wykonalna tylko dla tych ekip, które będą potrafiły wspiąć się na szczyt swoich możliwości.
Poważny ubytek Wisły
Przed poniedziałkowym (5.03) meczem w drużynie Ireneusza Mamrota niezdolny do gry jest jedynie Bartosz Kwiecień. Reszta zawodników - łącznie z poturbowanym w Warszawie Przemysławem Frankowskim - nie narzeka na problemy zdrowotne, a na dodatek nikt nie musi pauzować za nadmiar żółtych kartek.
Tego samego nie może powiedzieć trener Wisły - Joan Carrillo. Hiszpan będzie musiał bowiem na mecz z liderem przemeblować linię obrony. Wszystko dlatego, że w starciu z Koroną Kielce kartonik eliminujący z kolejnego występu zobaczył Maciej Sadlok.
Początek pojedynku pomiędzy Jagiellonią a Wisłą zaplanowany został na godz. 18.00. Tym razem pogoda ma być już nieco łaskawsza, dlatego wszyscy w białostockim klubie liczą, że trybuny przy Słonecznej wypełnią się liczniej niż w poprzednim pojedynku przeciwko Lechii Gdańsk, kiedy to na żywo mecz obejrzało niespełna 6000 osób.
rafal.zuk@bialystokonline.pl