Umowa, która nie obowiązuje
Umowa o małym ruchu granicznym, polegającym na wielokrotnym przekraczaniu granicy między dwoma państwami przez mieszkańców strefy przygranicznej na podstawie zezwoleń, została podpisana przez Bronisława Komorowskiego i Aleksandra Łukaszenko 5 lat temu. Nadal jednak nie weszła w życie, ponieważ nie wystąpiła konieczna wymiana not dyplomatycznych. Z tego powodu zwolennicy umowy organizują akcję informacyjną prowadzoną w Polsce i na Białorusi - na terenach, na których miałby obowiązywać mały ruch graniczny.
- Po 5 latach ratyfikowania przez Polskę i przez Białoruś umowy o małym ruchu granicznym, mamy po raz pierwszy taką akcję prowadzoną przez Białorusinów dla Białorusinów, po obydwu stronach granicy - przypominał Robert Tyszkiewicz i dodawał: - To jest niesłychanie ważne, aby budować świadomość tego, że taki instrument sąsiedztwa między naszymi krajami istnieje, tylko nie został uruchomiony. Ta świadomość po stronie białoruskiej jest nieznaczna.
Obustronne korzyści
Mały ruch graniczny obowiązuje Białorusinów, którzy mieszkają na granicy z Łotwą, a także Polaków z Ukrainą i Obwodem Kaliningradzkim. Gdyby zaczął funkcjonować także z Białorusią, przygraniczne regiony mogłyby się znacznie rozwinąć, a nasi sąsiedzi mieliby ułatwiony dostęp do sklepów w Polsce.
- W kolejkach ludzie mówią, że trzeba się będzie zameldować bliżej granicy. Jeżeli mały ruch graniczny będzie wprowadzony, można oczekiwać, że wsie i miasta, które są zlokalizowane blisko granicy, będą się poszerzały - spekulował Aleś Zarembiuk, szef organizacji "Białoruski Dom" w Warszawie.
Decyzja zależy od władz mińskich
Klucz do uruchomienia małego ruchu granicznego leży w rękach władz białoruskich.
- Ta informacyjna akcja kierowana do obywateli Białorusi ma na celu zwiększanie presji na władze w Mińsku. A najlepiej właśnie, by tę presję wywoływali obywatele Białorusi - apelował Robert Tyszkiewicz.
marta.a@bialystokonline.pl