Interwencja znalazła swój finał w sądzie
Wszystko działo się w listopadzie 2013 r. Wówczas dziennikarze programu interwencyjnego jednej z ogólnopolskich telewizji weszli na teren nieruchomości położonej w pow. sokólskim. Była to interwencja związana z tematem ok. 60-letniego mieszkańca wsi znajdującej się również w tym powiecie. Mężczyzna ten był oskarżony o znęcanie się fizyczne i psychiczne nad czworgiem dzieci swojej konkubiny.
Dziennikarze usłyszeli zarzut wtargnięcia na nieogrodzony teren i przeszukiwania go oraz budynków gospodarczych z włączonymi kamerami. Z aktu oskarżenia wynika też, że nie reagowali oni na wielokrotne nawoływania pokrzywdzonej oraz jej dzieci o opuszczenie posesji.
Sąd Rejonowy w Sokółce skazał reportera na 2,5 tys. zł grzywny. Sprawę wobec towarzyszących mu dziennikarzy umorzono na rok.
Z orzeczeniem nie zgodził się obrońca oskarżonych, a przede wszystkim pełnomocnik oskarżycielki i jej córki, który uznał, że kara wymierzona przed sąd pierwszej instancji jest nieadekwatna do zarzucanego czynu.
W czwartek (27 kwietnia) podczas rozprawy apelacyjnej pełnomocnik pokrzywdzonej mówił, że dziennikarze weszli na teren nieogrodzonej posesji należącej do pokrzywdzonej świadomie i z pełną premedytacją, a po ich wizycie podjęła ona decyzję o ogrodzeniu nieruchomości, co zdaniem mecenasa świadczy o tym, że kobieta przestała czuć się bezpiecznie we własnym domu. Przypomniał też, że pokrzywdzona oraz jej dzieci wzywały dziennikarzy, żeby opuścili posesję, a oni tego nie uczynili.
Z kolei obrońca oskarżonych wskazał, że konkubent znęcał się psychicznie i fizycznie nad dziećmi 40-latki, a jego działania doprowadziły do śmierci jednego z nich. Chłopak skutecznie targnął się na własne życie. I właśnie ta samobójcza śmierć była powodem zrealizowania i wyemitowania audycji.
Przebieg wydarzeń
- Dziennikarz otrzymał informację o tym, że konkubent po opuszczeniu tymczasowego aresztu w wyniku uchylenia środka zapobiegawczego przebywa w domu pokrzywdzonej i jej dzieci. Po uzyskaniu tych informacji oskarżony dziennikarz kontaktował się z przedstawicielem prokuratury, dyrektorem miejskiego ośrodka pomocy społecznej, rozmawiając o uzyskanej informacji. Rozmówcy stwierdzili, że jeżeli taka sytuacja ma miejsce, to jest to sytuacja nieprawidłowa. Potem oskarżony z ekipą pojechał na miejsce – mówił podczas rozprawy obrońca oskarżonych.
Następnie dziennikarze przez 4 dni obserwowali nieogrodzoną posesję należącą do pokrzywdzonej. Po stwierdzeniu, że konkubent najprawdopodobniej jest na jej terenie, weszli na posesję. Mecenas wskazywał, że przebywali tam 20 sekund, w tym 10 sekund w pomieszczeniu gospodarczym. Córka pokrzywdzonej zażądała opuszczenia tego pomieszczenia, więc reporter zbliżył się do konkubenta, przedstawił się, a ten zaatakował go widłami. Po tym, według relacji obrońcy (jest to udokumentowane nagraniem filmowym - przyp. red.), dziennikarze wyszli i zadzwonili po policję. Na tym kończy się zdarzenie.
- Oni nie chcieli naruszyć żadnych konstytucyjnie przypisanych praw. Oni nie mieli żadnych haniebnych motywów, którymi się kierowali. Oni chcieli tym ludziom pomóc – tak mecenas przekonywał sąd.
Jego zdaniem, nie można wymierzać kary roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata w sytuacji, kiedy osoba, która znęcała się nad wszystkimi dziećmi pokrzywdzonej przez 6 lat, zgodnie z sądowym orzeczeniem, zostaje skazana na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata.
W piątek (28.04) Sąd Okręgowy w Białymstoku utrzymał w mocy wyrok sądu pierwszej instancji, co oznacza, że sąd nie przychylił się do odwołań wniesionych przez strony.
dorota.marianska@bialystokonline.pl