Oskarżony uwolniony od zarzutu
W czwartek (7.02) Sąd Rejonowy w Białymstoku ogłosił wyrok w sprawie mężczyzny, który, zdaniem prokuratury, nie zabezpieczył przewodów elektrycznych od dzwonka - w mieszkaniu, które wynajmował rodzinie z dziećmi - i nieumyślnie spowodował śmierć niemowlęcia. 10-miesięczny chłopczyk chwycił za kable wystające z dzwonka do drzwi. Poraził go prąd i zmarł. Tak widzą to śledczy.
Tymczasem sąd wymierzył oskarżonemu karę w postaci 1000 zł grzywny. Ma on też uregulować koszty sądowe. Czwartkowe orzeczenie jest nieprawomocne.
- W tej sprawie nie ma dowodów na to, aby obwiniać oskarżonego o nieumyślne spowodowanie śmierci tego dziecka. [...] Poszukiwanie osób winnych śmierci tego dziecka chyba było poprowadzone nie w tę stronę. Początkowo w tej sprawie była oskarżona matka dziecka. Postępowanie zostało umorzone - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Krzysztof Kozłowski. - Na tę chwilę pan oskarżony, jeżeli chodzi o kwestię spowodowania śmierci tego dziecka, może chodzić z podniesioną głową, bo on nie zawinił w tym całym zdarzeniu na tyle, żeby mu tę odpowiedzialność przypisać - dodał.
Sędzia podkreślił jednocześnie, że "Podpieranie się jakąś dokumentacją sprzed 20 lat, w której jest napisane, że to poddasze zostało adaptowane, dopuszczone do użytkowania, nie może uwalniać oskarżonego od winy w sytuacji, kiedy są inne przepisy np. prawa budowlanego, które nakładają na właściciela nieruchomości obowiązek cyklicznych przeglądów, m.in. instalacji elektrycznej".
To nie kable zabiły chłopca
Krzysztof Kozłowski wskazał również, że - jak wynika z opinii biegłego - albo dziecko dotknęło do zacisków znajdujących się na tylnej obudowie dzwonka, albo dotknęło gdzieś do elementów niezabezpieczonych obudową tego dzwonka. Innej możliwości porażenia prądem nie było. Opcja z kablami została więc wykluczona.
- Powstaje pytanie, dlaczego ten dzwonek nie miał obudowy. Z relacji pokrzywdzonych wynikało, że ten dzwonek nie spełniał swojej funkcji, bo nie dzwonił, kiedy trzeba było. Natomiast wydawał dźwięki w sytuacji, kiedy była burza. Taka burza wydarzyła się dzień przed tragedią. Świadkowie mówili, że w czasie tej burzy dzwonek bez przerwy się odzywał. Matka dziecka powiedziała, że to był dźwięk na tyle denerwujący, że próbowała coś przy tym dzwonku odłączyć. Jeżeli się do tego doda to, co zostało ustalone, że matka dziecka dzień przed tragedią spożywała znaczną ilość alkoholu, a na drugi dzień, jak zeznawał jej konkubent, wymiotowała, to połączenie stanu nietrzeźwości z nerwami, które były wywołane wydawanymi dźwiękami, mogło spowodować to, że to właśnie matka dziecka próbując w jakiś sposób odłączyć ten dzwonek, zdjęła tę obudowę, być może nieumyślnie - wyjaśnił sędzia Krzysztof Kozłowski.
Po tragedii mieszkanie zostało wyremontowane
- Zgadzamy się z treścią wyroku. Uważamy, że jest słuszny. Przyznajemy, że rzeczywiście stan instalacji nie do końca był właściwy. Natomiast to, co jest najważniejsze: to nie mój klient jest winny śmierci tego dziecka - mówił z kolei, już po wyjściu z sali rozpraw adwokat Rafał Goździewski. - Ta instalacja została wiele miesięcy temu już poprawiona - zapewnił obrońca oskarżonego.
dorota.marianska@bialystokonline.pl