Kiedyś był fun z zakupów na straganach – odpusty i inne takie imprezy były pełne ludzi. Potem okazało się, że odpust to event religijny i nie wypada w świeckim państwie kupować lizaka pod kościołem – więc taka forma odeszła do lamusa.
Ale ostatnio wróciła z siłą wodospadu w formie festynów, które w Białymstoku i okolicach odbywają się coraz częściej. Nie można tam kupić lizaka świderka czy colta na pistonki, a na przykład krewetki w tempurze. Ale tylko za gotówkę.
To niewiarygodne, że nadal są miejsca gdzie trzeba mieć ze sobą papierowy pieniądz. Nawet w taksówce można już płacić kartą, a idąc na imprezę plenerową w centrum miasta trzeba brać gotówkę. Robimy zakupy przez internet, płacimy telefonem i zegarkiem, ale Podlaskie Śniadanie Mistrzów czy inny festyn przypomina nam, gdzie jest najbliższy bankomat. Można by zrozumieć, gdyby to Pan Gienek spod Łomży sprzedawał jajka z wolnego wybiegu – ale nowoczesne restauracje mogłyby się jednak postarać...
Z drugiej strony:
Śniadanie na trawie, na kocu, na boso – to esencja takich imprez. Powrót do natury, wolniejsze tempo i głęboki oddech w atmosferze retro. Zbyt dużo nowoczesności burzy ten sielski wypoczynek, tu trzeba docenić okoliczności przyrody a nie szukać dziury w całym. Raz na jakiś czas można posłużyć się gotówką, choćby dla przypomnienia jak to jest.
Poza tym, wiele osób woli jednak gotówkę. Plastikowa karta jest lekka, łatwa i przyjemna – ale konfrontacja z zawartością konta już taka nie jest, jeśli na bieżąco nie kontrolujemy wydatków. Gotówka daje jednak większą kontrolę, bo realnie czuć, kiedy w kieszeni jest lżej i kiedy zacząć się mocniej trzymać za portfel.
Ponoć statystycznie ponad połowa Polaków nie korzysta z kart płatniczych – lub robi to sporadycznie. W Białymstoku chyba jest podobnie, czemu sprzyjają oczywiście imprezy plenerowe. Ciekawe, kiedy ktoś wpadnie na pomysł, żeby alejkami na festynie chodzić z bankomatem. Kilka imprez przed nami, zobaczymy...
24@bialystokonline.pl