"Marsz rodzin - marsz w obronie tradycyjnych wartości i rodziny" - to jedno z dwóch zgromadzeń zaplanowanych na 20 lipca tego roku, na które nie zgodziły się władze miasta. Organizatorzy marszu nie chcieli zmienić ani trasy (Rynek Kościuszki - Lipowa - Krakowska - Kalinowskiego - plac NZS - Suraska - Rynek Kościuszki) ani godzin (10.00-17.00) zgromadzenia, które w części pokrywają się z wytycznymi białostockiego Marszu Równości (plac NZS – Liniarskiego – Lipowa – Częstochowska – al. Piłsudskiego – plac Lussy – plac Jana Pawła II – Rynek Kościuszki – Ratusz, od strony Esperanto Cafe, w godz. 14.00-17.00). Zgodnie z ustawą Prawo o zgromadzeniach publicznych w takiej sytuacji pierwszeństwo ma to wydarzenie, które zostało zgłoszone jako pierwsze. Jednak w wypadku tych dwóch wydarzeń data wpływu to zaledwie kilka sekund. Miasto twierdziło jednak, że przecięcie się obu marszy może być zagrożeniem dla zdrowia i życia uczestników.
Nie ma dowodów, że może być niebezpiecznie
Organizatorzy Marszu rodzin odwołali się do sądu. W czwartek (18.07) przed Sądem Okręgowym w Białymstoku odbyła się rozprawa w tej sprawie. Pełnomocnik wnioskodawców Myślibór Łukasz Biały podkreślał, że podczas rozmowy administracyjnej, która odbyła się w urzędzie miasta w przedmiotowej sprawie, nie udowodniono, że przecięcie obu tych zgromadzeń doprowadzi do zagrożenia życia i zdrowia uczestników, a także uszkodzenia mienia znacznej wartości. Zabrakło też wzmianki na ten temat w protokole z rozprawy administracyjnej. Zaprzeczył temu również jedyny świadek – przedstawiciel organizatora Przemysław Klimek. Dyrektor Biura Zarządzania Kryzysowego Marian Maciejewski utrzymywał jednak, że przedstawiciele służb wyrazili obawy o takie zagrożenie, ale protokolant najwidoczniej tego nie zanotował.
Dyrektor Maciejewski zaznaczał również, że nie będzie możliwości zapewnienia uczestnikom obu marszów odpowiedniego zabezpieczenia, ponieważ nie ma jak skontrolować wszystkich ich uczestników pod kątem tego, co ze sobą niosą.
Po rozpatrzeniu wszystkich dowodów sędzia Bogusława Zieleniewska-Masłowska przychyliła się do wniosku organizatorów Marszu rodzin o uchylenie decyzji prezydenta. W uzasadnieniu argumentowała:
- Sąd, rozpoznając sprawę, opiera się na dowodach zaoferowanych przez strony. Jednym z takich dowodów jest protokół z przebiegu rozprawy administracyjnej. Sąd analizował wnikliwie ten protokół i nigdzie nie znalazł nawet śladu informacji od policji czy straży, że nie są w stanie zabezpieczyć prawidłowego przebiegu tej demonstracji (...). Wolność zgromadzeń nie jest absolutna, niemniej jednak jej ograniczanie powinno być traktowane jako absolutny wyjątek. Każdy więc zakaz odbycia zgromadzenia musi być oparty i w sposób przekonujący uzasadniony. Ograniczenia wolności zgromadzeń nie mogą się opierać na przypuszczeniach lub spekulacjach, a ewentualny zakaz podejmowany bez uprzedniej oceny stopnia zagrożenia – argumentowała sędzia Zieleniewska Masłowska.
Dwa tysiące ludzi w jednym miejscu?
Wyrok nie jest prawomocny i urząd miasta może się od niej odwoływać, ale przedstawiciel urzędu zaznaczył, że decyzja o takim kroku zostanie podjęta dopiero po uzasadnieniu wyroku. Miasto, a przede wszystkim policja, musi się zacząć zastanawiać, jak bezpiecznie przeprowadzić oba zgromadzenia, ponieważ oba wydarzenia będą miały łącznie, według założeń organizatorów, nawet prawie 2 tys. uczestników.
Oprócz nich zaplanowanych jest kolejnych prawie 50 zgromadzeń rozsianych po całym mieście. Z czego większość w pobliżu centrum.
mateusz.nowowiejski@bialystokonline.pl