- Co to ma znaczyć? Rewizja policyjna? Skandal? Popełniono jakieś przestępstwo? - gubili się w domysłach zaciekawieni przechodnie.
Policjanci pod żadnym pozorem nie chcieli wpuścić gapiów do wymienionych sklepów. Publiczność gubiła się w domysłach: co to ma znaczyć? Plotkarze uliczni szybko sfabrykowali świeżą sensację o tym, że w sklepie Pintla palnął sobie w łeb z rewolweru białostocki działacz społeczny, a w cukierni Lewina znaleziono bomby.
Policja kontra sklepikarze
Plotki jednak nie potwierdziły się, a straż policyjna pod drzwiami zakładów miała zupełnie inny powód... Pan Pintel miał bowiem od magistratu pozwolenie na handel do godz. 11., a pan Lewin do godziny pierwszej w nocy. Policja dzielnicowa jednak tych zezwoleń nie uznawała i żądała, by sklepikarze zamykali swe zakłady o kilka godzin wcześniej. A ponieważ sklepikarze ani myśleli tego posłuchać, policja uciekła się do dowcipnego zarządzenia: ustawiła funkcjonariuszy pod drzwiami wejściowymi, by nie wpuszczać klientów licząc, że pan Lewin i Pintel ustąpią, nie chcąc siedzieć w swych zakładach i palić elektryczności.
Szybko jednak funkcjonariuszom wszystko to obrzydło i posterunki policyjne przy drzwiach zakładów przy Sienkiewicza odwołano. Przedwojenna prasa dziwiła się jednak, dlaczego ówcześni policjanci chcieli, mimo oficjalnych zgód na handel, zaprowadzać własne porządki w białostockich sklepach.
24@bialystokonline.pl