Wychodząc z przedstawienia podsłuchałam rozmowę widzów:
- Idziesz dziś na następną sztukę?
- Są jakieś granice!
Niestety, spektakl Grupy Artystycznej Teraz Poliż, w reżyserii Barbary Wiśniewskiej mocno rozczarował.
Pierwsza połowa już zapowiadała katastrofę. Oto przez niemal pół godziny patrzyliśmy na scenę, przystrojoną w scenerię z iście burleskowego lokalu, słyszeliśmy jedynie głosy zza kulis, czytające tekst "Człowiek i gwiazdy" Anny Świrszczyńskiej. Gdzie są aktorzy i aktorki? Dlaczego musimy słuchać sztuki, jak audiobooka, zamiast podziwiać grę aktorską? Budziło to irytację.
Później na scenie pojawiły się osoby, a raczej "Muszki faramuszki" – czyli kobieco-męska grupa, która grała dziwną i miażdżącą muzykę, śpiewając o życiu Świrszczyńskiej oraz fragmenty jej twórczości.
Spektakl starał się być nad wyraz feministyczny, podając treść wprost, bez przestrzeni na interpretację czy metaforę. Koncert performatywny był wtórny i ukazywał banalne schematy. Nie wykorzystano potencjału sztuki Świrszczyńskiej. Mam wrażenie, że w pierwszej części Teraz Poliż poszło na łatwiznę, w drugiej części dobijając zmęczonego widza.
Świrszczyńska miała barwne życie, twórczość jej była i jest doceniana. Znana jest jako polska poetka, prozaiczka i dramatopisarka. Poruszała tematy losu kobiety i seksu, w specyficzny, jej tylko właściwy sposób, i wypracowała charakterystyczny, oszczędny (często wręcz skąpy w słowa) stylu. Czesław Miłosz uznawał ją za jedną z najwybitniejszych poetek polskiej literatury współczesnej.
Na końcu postawiłam sobie pytanie: "Po co?" W jakim celu całe przedstawienie zostało skonstruowane tak, że forma przerosła treść? Że stereotypy goniły komunały, a całość była po prostu niestrawna.
Pozostały dwa ostatnie dni festiwalu. PROGRAM
anna.kulikowska@bialystokonline.pl