Śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu kolejowym prowadzi białostocka prokuratura. Jej zdaniem to wina maszynistów, którzy nie dostosowali się do czerwonego światła semafora. Kolejne ustalenia w tej sprawie mają być znane w lutym.
Rok temu zderzyły się dwa składy: z 32 cysternami wypełnionymi materiałami ropopochodnymi - olejem napędowym i substancjami do produkcji benzyny oraz z cysternami z gazem i innymi towarami. Po zderzeniu pociągi wykoleiły się. 20 ciągnionych cystern zapaliło się, 3 udało się uratować, ale aż 17 uległo całkowitemu zniszczeniu. 2 wybuchły. 13 cystern, które się nie wykoleiły odholowano.
W wypadku tylko lekko ucierpiało dwóch maszynistów.
Straty, które spowodowała katastrofa dotknęły zwłaszcza infrastrukturę kolejową: zostało wypalone torowisko, zniszczone tory, podkłady i trakcje elektryczne. Płonął jeden budynek obsługi technicznej kolei.
Na miejscu, przez kilkanaście godzin, w niezwykle trudnych warunkach, pracowali strażacy zawodowi i ochotnicy z całego województwa podlaskiego oraz oddziały z Warmińsko-Mazurskiego i Mazowieckiego: w sumie około 160 osób i 40 samochodów. Po akcji wielu z nich otrzymało odznaczenia.
Szczęściem można nazwać fakt, że katastrofa nie spowodowała większego nieszczęścia - w najbliższej okolicy nie było zaludnionych budynków. Wypadek zdarzył się 300 m od tunelu Gen. Augusta Fieldorfa "Nila", ten newralgiczny przepust nie został zamknięty. Na sąsiednich torach znajdowały się także wagony z węglem. Zagrożone pożarem były także pociągi stojące na bocznicach.