Strefa komfortu
Psychologia współczesna nazywa ją strefą komfortu. To bezpieczna, znajoma przestrzeń, w której funkcjonujemy na co dzień, również zawodowo. A, jak wynika choćby z rozmów z tymi, którzy mogą liczyć jedynie na umowy śmieciowe, nic nie ma takiego znaczenia jak poczucie zawodowej stabilności(więcej:Przymusowi Nietypowi. Ponad milion osób zatrudnionych na "śmieciówkach"). A ci, którzy mieli szczęście znaleźć się wśród zatrudnionych na umowę o pracę, cieszą się tym, co już mają, nie podejmując żadnych kroków ku zmianie na ewentualne "lepsze".
Lepszy wróbel w garści... dla milionów Polaków
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, tylko 1% Polaków rozważa zmianę zatrudnienia - na 16,3 mln pracujących w czwartym kwartale ubiegłego roku jedynie 165 tys. poszukiwało lepiej płatnych stanowisk w innych firmach (w badaniach uwzględniono również szarą strefę). Tak niski odsetek osób gotowych do zawodowej zmiany nie pojawiał się w ankietach nigdy wcześniej, nawet w porównaniu z niezwykle trudną sytuacją na rynku w 2002 roku (3,4 mln osób bez pracy), kiedy to w czwartym kwartale osób poszukujących pracy było 565 tys, czyli trzykrotnie więcej.
Zdaniem ekonomistów, taka tendencja wiąże się ściśle z realiami gospodarki rynkowej. Względna stabilizacja związana z posiadaniem raz otrzymanego stanowiska wypada bowiem lepiej w porównaniu z nowym, nawet jeśli jest ono lepiej płatne - w przypadku restrukturyzacji nowe osoby (o krótszym stażu pracy) są zwalniane jako pierwsze.
Stabilizacja za wszelką cenę?
Jednak, jak się okazuje, pozostawanie w strefie komfortu ma swoją cenę. A stabilizacja nieprzypadkowo jest "względna".
- Długo się oszukiwałam, że lubię swoją pracę – przyznaje Magdalena, piastująca pomocnicze stanowisko w jednej z białostockich instytucji publicznych. - Dziś wiem, że bardzo potrzebuję zmiany. Ale to zbyt duże ryzyko.
- Dlaczego nie zmieniam pracy? Bo mam umowę o pracę i wypłatę na czas – stwierdza Robert, pracujący na kierowniczym stanowisku w jednym z lokalnych mikroprzedsiębiorstw. - O firmie mam dobre zdanie tylko z tych dwóch powodów.
- Bywały momenty, że chciałam to wszystko zostawić, najczęściej wtedy, kiedy szefowa po raz kolejny zarzucała mnie setką złotych pomysłów do zrealizowania "na wczoraj". Ale, gdy emocje opadały, rachunek zysków i strat wypadał na korzyść tej firmy. Zarabiam niezłe pieniądze, no i od początku miałam uregulowany stosunek pracy. Wiem, że w tym mieście to rzadkość – takiej odpowiedzi na nasze pytanie udzieliła z kolei Katarzyna, asystentka zarządu w jednej z podlaskich spółek.
marta.d@bialystokonline.pl