Czy mieszkańcy PRL-owskich blokowisk w "bajecznych" kolorach tęczy mają same powody do narzekania? A może wielka płyta nie jest taka straszna jak ją malują?
Tanio i wygodnie
- Wszędzie mam blisko. Osiedlowe sklepiki ze świeżymi warzywami, poczta, Biedronka, a nawet całodobowy monopolowy – wymienia Beata – studentka mieszkająca w jednym z bloków na Antoniuku. - Do przystanku też jest dosłownie chwila, nie mam problemu, by szybko dostać się do centrum.
To rzeczywiście duży plus blokowisk, które budowane były z myślą o wygodzie mieszkańców. Wokół nich powstawały szkoły, przedszkola, sklepy, urzędy pocztowe, przychodnie. Nie braknie tu także atrakcji dla dzieci – to właśnie na wielkopłytowych osiedlach najwięcej jest placów zabaw, o które dba miasto, wymieniając sprzęty na nowsze i bardziej bezpieczne. Dodatkowym atutem są tereny zielone, które zasadzane były jeszcze w czasach, kiedy osiedla powstawały. Dzięki temu dziś mieszkańcy cieszyć się mogą mnogością drzew, krzewów i zielonych skwerków uatrakcyjniających widok z okna.
Kolejnym plusem bloków z wielkiej płyty jest ich trwałość. Wręcz zaskakująca. Bloki z założenia miały postać około 40 lat, a niektóre z nich stoją już 50 i więcej. Jak diagnozują specjaliści, nowo powstałe budynki oferowane przez deweloperów często pozostawiają wiele do życzenia w kwestii jakości wykonania, ze względu na oszczędności. Bardzo możliwe, że w niedługim czasie będą one wymagały modernizacji, w przeciwieństwie do "niezniszczalnych" wielkopłytowców.
Głównym powodem jednak, dla którego wciąż decydujemy się na mieszkanie na takim blokowisku są ceny mieszkań – zdecydowanie niższe od lokali w nowszym budownictwie.
PRL-owski "dizajn" i radio sąsiada
- Sąsiadka z góry ciągle tupie. Nawet po domu chodzi czasem na obcasach. A potem po schodach. O 6 rano ludzie chcą spać. - narzeka pani Halina, mieszkanka jednego z wielkopłytowców na Wygodzie. - A u tych spod dwójki ciągle gra radio, niesie się na cały blok. Chwili spokoju nie ma. - kontynuuje emerytka.
Za duży problem uznać można "bylejakość" wykonania PRL-owskich bloków. Cienkie ściany nie stanowią prawie żadnej bariery, niosą się przez nie kłótnie małżeńskie, płacz dzieci i szczekanie psa, a nawet, jak w przypadku pani Haliny, odgłosy radia sąsiada. Prawdziwy problem jednak zaczyna się dopiero wtedy, gdy mieszkamy "przez ścianę" z imprezującymi studentami...
Jako sporą niedogodność mieszkańcy wskazują także nieustawność pomieszczeń. Małe pokoje, które ciężko jest ciekawie zaaranżować, czy ciemne kuchnie z tzw. "świetlikami" zamiast okien. Wąskie, czasem zaniedbane klatki schodowe, na których unoszą się rozmaite zapachy również nie zachęcają do wejścia do budynku.
Wygląd wielkopłytowców także pozostawia wiele do życzenia – są to zazwyczaj albo przygnębiająco szare, brudne bryły albo na odwrót – pastelowokolorowe o niedobranych, gryzących się barwach: różowo-niebieskie, pomarańczowo-zielone, rażące przy tym w oczy niejednego estetę.
Bloki wznoszone za czasów Polski Ludowej budzą skrajne emocje, ale wciąż trzymają się dzielnie, stanowiąc nieodłączną część naszego miejskiego krajobrazu i nic nie wskazuje, by miały z niego zniknąć. Czy wielka płyta przeżyje nas wszystkich? Czas pokaże...
paula.r@bialystokonline.pl