Nielegalna konferencja
Policja zarzucała działaczowi zorganizowanie nielegalnego zgromadzenia. Sprawa dotyczy wydarzenia z 9 marca bieżącego roku. Wówczas miała miejsce ogólnopolska akcja dostarczania do biur Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego postulatów pracowniczych, które przygotowała Solidarność.
Tego dnia w Białymstoku Józef Mozolewski zorganizował pod biurem PO mieszczącym się przy ul. Malmeda konferencję prasową. Związkowcy domagali się m.in. likwidacji umów śmieciowych, podniesienia pensji minimalnej oraz obniżenie wieku emerytalnego. Policja uważa, iż szef podlaskiej Solidarności dwukrotnie złamał prawo. Zarzuca mu się zorganizowanie zgromadzenia bez wcześniejszego zgłoszenia wydarzenia oraz odmówienie policjantom pokazania dokumentów.
- Oskarżony w miejscu, w którym udzielał wywiadu, zgrupował grupę osób. Obwiniony sam zatwierdzał dokumenty wysyłane do mediów regionalnych oraz zapraszał na swojej stronie internetowej do udziału w takim zgromadzeniu - mówił oskarżyciel.
Józef Mozolewski podczas akcji nie chciał się początkowo wylegitymować, zrobił to dopiero na prośbę przełożonego obecnych na miejscu funkcjonariuszy, którego znał osobiście.
"To nie było zgromadzenie"
Mecenas Ireneusz Mikucki, który prowadzi sprawę szefa Solidarności, nie zgadza się z oskarżeniami. Podkreśla, że ze zgromadzeniem mamy do czynienia tylko wtedy, gdy liczy ono co najmniej 15 osób, które mają wspólne stanowisko. W tym przypadku taka sytuacja nie miała miejsca.
- Jeżeli stwierdzimy, że konferencja prasowa jest zgromadzeniem, to przed dziennikarzami stoi nie lada wyzwanie. Jeśli będą chcieli zorganizować spotkanie, to będą musieli zgłosić to dużo, dużo wcześniej - uważa mecenas.
Mikucki zwraca też uwagę, iż podczas udzielanych wywiadów policja nie poinformowała szefa Solidarności ani zebranych dziennikarzy, że postępują niezgodnie z prawem. Nikt nie poprosił ich o rozejście się. Przypomina też, iż oskarżony podejmował podobne działania wielokrotnie i nigdy nie były one żadnym problemem.
Oskarżony również nie uważa, że zrobił coś złego.
- Zaznaczam, działałem w dobrej wierze, nie miałem zamiaru złamać przepisów prawa. Wielokrotnie organizowałem pikiety i demonstracje. Gdybym chciał to zrobić i tym razem, zadbałbym o wszelkie formalności. Tak samo, gdyby policjanci powiedzieli mi na początku, dlaczego i po co chcą moich dokumentów, pokazałbym je od razu bez żadnego problemu - mówił. - Nie czuję się winny - dodał.
Informuje też, iż wylegitymowałby się od razu, gdyby funkcjonariusze policji poinformowali go, w jakim celu są takie działania.
Sędzia Sądu Rejonowego Agnieszka Jurzyk stwierdziła, iż sprawa jest bardzo zawiła, dlatego wyrok poznamy dopiero w najbliższy poniedziałek.
justyna.f@bialystokonline.pl