Między zleceniami a brzegiem etatu
Nie podlegają Kodeksowi pracy, pozostając tym samym bez prawa do urlopu, płatnych zwolnień czy składek na emerytury. Wiedzą, że przedsiębiorcy, którzy ich zatrudniają w oparciu o umowy cywilnoprawne, obchodzą w ten sposób prawo. Wiedzą też, że ich zlecenie czy dzieło nie sprowadza się do wykonania określonej w umowie czynności czy zadania, często nosi znamiona umowy o pracę. Licząc jednak na obiecany etat, nietypowo zatrudnieni często zgadzają się na takie warunki.
Pracodawca obniża koszty
Główny Urząd Statystyczny nazywa je nietypowymi formami zatrudnienia. Umowy, które miały przeciwdziałać bezrobociu, stanowią dziś, można by rzec, powszechną ofertę "pracy" dla 1087 tys. osób – 55,4% mężczyzn i i 44,6% kobiet.
Biorąc pod uwagę miejsce zamieszkania, zawieranie umów cywilnoprawnych i przymusowe samozatrudnienie znacznie częściej dotyczyło mieszkańców miast – 79,4% wobec 20,6% mieszkańców wsi. Dla 700 tys. osób była to główna forma zatrudnienia. Najczęściej proponowane są umowy-zlecenia (65,7%).
Ponad 80% nietypowo zatrudnionych to osoby, które znalazły się w tej sytuacji nie z własnego wyboru. Co drugi samozatrudniony w Polsce został do tego zobligowany przez "pracodawcę" – 51,3% osób prowadzących działalność gospodarczą założyło ją, by obniżyć koszty przedsiębiorcy, na rzecz którego wykonują usługi.
Zdaniem "nietypowych"
- Nigdy nie pracowałam w oparciu o "normalne" warunki zatrudnienia – przyznaje w rozmowie z nami Magda, będąca pracownikiem biura obsługi klienta w jednym z białostockich mikroprzedsiębiorstw. - Już nawet przestałam liczyć, że kiedykolwiek dostanę taką umowę. Szef oczekuje ode mnie, że będę na każde jego zawołanie, a ja od dwóch lat tkwię w sytuacji, w której nie mam jak mu się przeciwstawić. W naszej firmie na etacie pracują tylko dwie osoby na sześć.
- Irytuje mnie nadużywanie słowa "praca". Nikt, kto jej nie daje, nie jest pracodawcą. Jest zleceniodawcą, A to zasadnicza różnica. Ale właściciele firm tego nie rozumieją. Zgodziłem się na zlecenie, bo nie miałem wyboru. Na rozmowie kwalifikacyjnej była mowa o umowie o pracę. Daję sobie jeszcze dwa-trzy miesiące. Przekonamy się – mówi Michał z jednej z firm produkcyjnych.
- Zaskoczyłam swojego "pracodawcę". Niedawno odeszłam z firmy. Tak, jak stałam. Miałam dość rozliczania mnie z każdej minuty mojej pracy, a przecież pracowałam na umowie o dzieło. Tymczasem kazano mi na przykład robić raporty i zabierać pracę do domu – bo deadline, bo kontrahenci... A według umowy byłam zobowiązana jedynie do pisania tekstów. Na szczęście mogłam pozwolić sobie na odejście – opisuje z kolei swoją sytuację Anna, była zleceniobiorczyni jednej z firm należących do branży związanej z mediami i wydawnictwami.
Droga donikąd
Jak przyznają przedstawiciele związków zawodowych, obchodzenie prawa przez przedsiębiorców w kwestii zawierania umów o pracę to droga donikąd. Dlatego optują za wprowadzeniem minimalnej stawki godzinowej. Z kolei Konfederacja Lewiatan sprzeciwia się temu pomysłowi, wskazując, że pracodawcy znajdą inne sposoby na unikanie podejmowania działań służących zatrudnianiu poszukujących zatrudnienia w ramach umów o pracę.
marta.d@bialystokonline.pl