Chyba nikt nie przypuszczał, że spektakl okaże się tak wielkim sukcesem. "Zapiski oficera Armii Czerwonej" na scenę Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki zawitały 29 lutego 1992 r. Bazą jest tekst Segiusza Piaseckiego. Reżyser - nieżyjący już niestety Andrzej Jakimiec - w roli głównej i zresztą jedynej obsadził Krzysztofa Ławniczaka.
Perypetie człowieka radzieckiego
Aktor do dziś wdziewa mundur czerwonoarmisty. I przez półtorej godziny bawi, ale i przeraża widza, opowiadając o swych perypetiach - perypetiach człowieka radzieckiego - w burżuazyjnym Wilnie, do którego trafia we wrześniu 1939 r., a opuszcza w czerwcu 1941 r.
Spektakl jest zderzeniem sowieckiego myślenia z międzywojennym, inteligenckim Wilnem. Nieprzyzwyczajony do "burżujskiego" stylu życia Misza śpi na podłodze - choć ma wygodne łóżko. Chleb kupuje na zapas, nie mogąc nadziwić się, że jest taki tani i dostępny. W swoim mniemaniu staje się ważną personą z chwilą, gdy kupuje sobie zegarek firmy "Omega". Wypada jeszcze lepiej, gdy "wyleje" na siebie buteleczkę perfum "Stalinowski oddech". Ale łapie się też powoli, że Związek Radziecki, w którym żył do tej pory, wcale nie jest tak dobry jak mogłoby się wydawać - świadczy o tym list od żony czy strach przed wysłaniem jej paczki ze zwykłym ubraniem. W Wilnie dostępnym, w Rosji uchodzącym za luksus.
Rozmowa z widzami
Z wyliczeń pracowników teatru wynika, że jubileuszowy spektakl był już 653. (!) wystawieniem "Zapisków". Można więc mówić o prawdziwym fenomenie.
- Między innymi na tym polega sukces "Zapisków", że rozmawiam z widzami. To nie jest tak, że sam sobie gram. Ja także pokazuję ludziom zawód aktora. I to też jest dla nich fajne, że świadomie wychodzę z roli. Żeby z jednej strony troszeczkę ludzi rozśmieszyć, a z drugiej strony pokazać, na czym polega różnica między byciem prywatnym a byciem w zawodzie. Tu i teraz. W "Zapiskach" można zobaczyć tę cienką granicę - granicę między światem prawdziwym a światem scenicznym - mówi aktor.
Ławniczak od ćwierćwiecza nawiązuje z widzem interakcję. A to zadrwi z czyichś butów, a to - przepychając się miedzy rzędami - ruszy w publikę, by rozdać swoje zdjęcia. Widzowie to kupują. Odpłacają się co chwilę salwami śmiechu.
Taka popularność spektaklu zaś sprawia, że wcielanie się w rolę Miszy wciąż jest w przypadku Ławniczaka przyjemnością.
"25 lat to nie w kij dmuchał"
Jubileuszowy spektakl przyciągnął i tych, którzy "Zapiski" doskonale znają, i tych, którzy do tej pory spektaklu jeszcze nie widzieli. Ci pierwsi, w kuluarach, wspominali, że - jak Misza na scenie - próbowali w młodości jeść banany ze skórką czy nawet je kisić. Ci drudzy wychodzili zaskoczeni doskonałą kreacją aktorską Ławniczaka.
Była to też okazja do podziękowań. Ławniczakowi gratulował m.in. wicemarszałek Maciej Żywno. Na widok jego stroju scenicznego żartował, że po raz pierwszy składa gratulacje człowiekowi w kalesonach. Gratulował też dyrektor Teatru Dramatycznego Piotr Półtorak, a także koleżanki i koledzy aktorzy. Justyna Godlewska-Kruczkowska przygotowała na tę okazję wiersz. Aktor dostał również kubek z napisem "mistrz" oraz certyfikat potwierdzający, że jego imieniem nazwana jest jedna z gwiazd.
- 25 lat to nie w kij dmuchał - podsumował Krzysztof Ławniczak.
Najbliższe spektakle odbędą się 17, 18 i 19 marca na małej scenie białostockiego Teatru Dramatycznego.
Repertuar Teatru Dramatycznego
anna.d@bialystokonline.pl