"Całą noc padało. Rano, gdy wstaliśmy okolica była przepiękna. Ulewny deszcz pokrzyżował nasze plany. Czekaliśmy do 12 w południe i nie zanosiło się na koniec. Ruszyliśmy, uprzednio pakując bagaż w worki foliowe. Mieliśmy nadzieję, że nasze ubrania przeciwdeszczowe wystarczą. Niestety, przemokliśmy. Do Lazurowego Wybrzeża zostało nam tylko 100 km. Ale jak pech to pech. Przed nami strome i kręte drogi. Zza chmur widać było tylko przepaście i zabudowania w dole wąwozów. Po drodze minęliśmy przepiękne jezioro o niesamowicie głębokiej, szafirowej barwie. Towarzyszyło nam przez dłuższy odcinek trasy. W połowie drogi z pionowych skalistych ścian zaczęły odpadać kawałki ścian. Woda spływała po krętych drogach strumieniem. Strach zajrzał wszystkim w oczy. Zakręty pokonywaliśmy z prędkością nawet 10 km na godzinę. Widoczność zerowa. Szyby w kaskach parują. W pewnym momencie drogę zaczynają przecinać wielobarwne potoki, które wypłukują podłoże. Błotne i gliniane strumienie w kolorach od żółtego do głębokiej czerwieni cieszą oko, ale stają sie coraz bardziej niebezpieczne.
W końcu dojeżdżamy do miejscowości Frajus. Leży ona pomiędzy Saint Tropez z Saint Raphael. Mieliśmy nadzieję, że na południu Francji skorzystamy w końcu z campingu i wiezione cała drogę namioty, karimaty i śpiwory w końcu się przydadzą. Zmuszeni byliśmy nocować w hotelu. Jutro mamy nadzieję na poprawę pogody. W planie mamy zwiedzanie Nicei i Cannes.
Jest godz. 20. We francuskim dzienniku pokazali ulewy, jakie przeszły przez tereny, którymi jechaliśmy. Zerwane drogi i brak prądu.. Jest to największa od wielu lat ulewa".
- Przepraszamy wszystkich internautów czekających na wiadomości z podróży. Niestety Francja ku naszemu zdziwieniu jest daleko za Polską z internetem. Nie zawsze jest nawet w sieciowych hotelach - wyznała Ula Olechno.