Pan Jarosław (nazwisko do informacji redakcji) przesłał do nas maila z oskarżeniami pod adresem podlaskiego schroniska "Sonieczkowo" znajdującego się w miejscowości Żarnowo Pierwsze koło Augustowa. Od lat prowadzi je Marta Chmielewska.
"Psy dosłownie toną we własnych odchodach. Nie ma kanalizacji i odprowadzenia odchodów. Zwierzęta są ochlapane moczem i kałem aż mają posklejaną sierść. Śmierdzą z daleka. Budy toną w zastoinach moczu. Większa część bud wykonana jest z płyty paździerzowej bez styropianowej warstwy izolacyjnej. Ponadto ściany tych bud do połowy są mokre, pochłaniają wilgoć z podłoża" - opisał czytelnik.
Jak odpowiada właścicielka, to naturalne, że po opadach deszczu w kojcach robi się błoto - takie zjawisko występuje również tam, gdzie trzyma się swoich czworonożnych przyjaciół w budach na podwórku. Chodzi tu oczywiście o nie w pełni zadaszone kojce, a jak widzimy na zdjęciu, te w Sonieczkowie mają zadaszoną powierzchnię, pod którą znajdują się budy.
"Rośnie nam kolejna wielka mordownia, a każdy dzień zwłoki to kolejna niepotrzebna śmierć jakiegoś pieska" - napisał Jarosław.
Mocne zarzuty poruszyły właścicielkę schroniska, która im stanowczo zaprzecza.
- Po przyjęciu psów z Radys, wiele razy dostawaliśmy pogróżki. Zarzuty te są bezpodstawne, ponieważ mamy wiele kontroli, zarówno od władz gmin, z którymi współpracujemy, jak i m.in. Wojewódzkiego Inspektora Weterynarii. W naszym schronisku mamy bardzo małą umieralność psów, o czym również świadczą przeprowadzone kontrole - informuje właścicielka.
Na koniec dodała, że osoby, które mają wątpliwości co do warunków, mogą odwiedzić schronisko, a przy okazji może zaadoptują psiaka.
Jeżeli chodzi o opinię na temat schroniska, w internecie pojawiają się zarówno te pochlebiające, jak i oskarżające. Inna nasza czytelniczka, Magda (nazwisko do informacji redakcji) wzięła psa z Sonieczkowa na dom tymczasowy.
- Jako dom tymczasowy często pod opiekę bierze się psa z różnych fundacji i osób zaangażowanych w pomaganie zwierzętom. Tak kiedyś trafiłam na Sonieczkowo. Suczka, która do mnie trafiła była w tragicznym stanie, wychudzona i z krwiakiem na mięśniu - informuje nas Magda.
Jak twierdzi, suczce było widać wszystkie żebra i kości miednicy, a jak na psa do kolana waga 10 kg to bardzo mało.
- Pani, która przekazywała mi ją pod opiekę tłumaczyła, że suczka jest "niejadkiem". Było to dość dziwne tym bardziej, że na zdjęciach z pierwszych dni pobytu w schronisku tak nie wyglądała, nie była tak zmarnowanym psem. Twierdzono, że jest towarzyska a na spacerach skomlała i piszczała widząc jakiegokolwiek człowieka. Przywieziono ją na prowizorycznej smyczy, jakimś sznurku, a dodatkowo bez książeczki zdrowia. Ogólnie współpraca pozostawiała wiele do życzenia. Książka ze schroniska, mimo że miała zostać dosłana nigdy do mnie nie trafiła, a panie z Sonieczkowa nie były nawet pewne czy suczka była u nich sterylizowana czy nie - opowiada.
Opisana sytuacja miała miejsce ponad 5 lat temu. Od tamtego czasu nasza czytelniczka (jak twierdzi, ze względów niejasnych praktyk schroniska i fundacji) zaprzestała współpracę z Sonieczkowem.
malwina.witkowska@bialystokonline.pl