Tak jak i po polskiej stronie granicy, tak i u naszych wschodnich sąsiadów, realizacja filmu obfitowała w niezliczone przygody i niespodziewane wydarzenia, na które filmowcy musieli reagować z dużą dozą kreatywności i optymizmu. Nauczeni podlaskimi doświadczeniami - problemy z rowerem! - przed wyjazdem oddali tandem do warsztatu Pana Fryderyka, który z wielką wprawą przygotował go do długiej międzynarodowej wędrówki.
Poranna toaleta w kukurydzy i ziemniaczane menu
Ekipa musiała najpierw dotrzeć do Kuźnicy. Sprawy nie ułatwiał niewymiarowy rower. Wreszcie po odkręceniu kół udało się upchnąć tandem, sprzęt i filmowców w busie i wyruszyć z Białegostoku.
Przystanek drugi to pociąg Kuźnica - Grodno. Sześciu filmowców ze sprzętem i rzadko już dziś widywanym tandemem, wzbudzało spore zainteresowanie celników i podróżującej ludności. Na szczęście byli zaopatrzeni w odpowiednie dokumenty, dzięki czemu sprawnie udało się przekroczyć granicę i po nocnej podróży busem spędzić pierwszą noc pod rozgwieżdżonym niebem we wsi Mickiewicze. Pierwsze co rzuca się tam w oczy, a w zasadzie w uszy, to niezmącona niczym cisza.
- Zamieszkaliśmy w drewnianej, niezamieszkanej od 13 lat chacie... Zapadająca się podłoga, poranna toaleta w kukurydzy, mycie się wodą ze studni i menu składające się z ziemniaków na śniadanie, obiad i kolację, tak mniej więcej wyglądało kilka dni w Mickiewiczach, które stały się naszą bazą wypadową - naszą matką i ojcem na białoruskiej wsi - wspominają filmowcy.
Granica to umowna rzecz
Ograniczony czas pobytu na Białorusi spowodował, że musieli wykorzystać każdą chwilę. Od rana do wieczora podróżować po przygranicznych wioskach, próbując zebrać jak najwięcej materiału do filmu.
Interesujących ludzi i klimatycznych wioseczek na trasie Radka i Paszy pojawiło się naprawdę mnóstwo, a co ciekawe okazało się, że w przygranicznych wioskach po polskiej stronie dominuje język białoruski, a po białoruskiej stronie - polski. Wkrótce sami zaczęli porozumiewać się mieszanką białoruskiego, polskiego i rosyjskiego. Zrozumieli także, że granica to tylko umowna rzecz, którą ktoś od czasu do czasu przesuwa wedle uznania, a ludzie żyjący w tych samych miejscach raz nazywani są Białorusinami, a raz Polakami.
Gościnne pogranicze
Pogranicze okazało się bardzo gościnne pod każdym względem.
- Byliśmy zapraszani do domów, częstowani hojnie wszystkim tym, co posiadali gospodarze. Były więc ziemniaki ze skwarkami, placki ziemniaczane, kiełbasa, zupa, pomidory, ogórki, cebula, sok brzozowy... Smak zupy z borowików i rewelacyjne szaszłyki na długo zostaną w naszej pamięci - opowiadają Radek i Pasza.
Wspominają też Wadzima, kierowcę, z którym się zaprzyjaźnili i przesiedzieli kilka wieczorów gorąco dyskutując. O kąpielach w jeziorze Czarne, położonym dokładnie na granicy Białorusi z Polską, do którego prowadzi droga przy granicznych zasiekach i zna ją tylko przypadkiem napotkany grzybiarz... O spotkaniu w Białowieskiej Puszczy z Dziadkiem Mrozem (odpowiednik naszego Mikołaja), który nigdy nie ma wakacji. O akordeoniście, który słysząc zabawę i czując zapach szaszłyka, znienacka pojawiał się przy ognisku... O Panu Bolku, który wzruszał się jego pieśniami, a woda z jego studni pozwalała chłodzić i ducha, i ciało...
Film realizowany jest w ramach projektu "Podlaskie zwierciadła", a finansowany z prospołecznego programu "Żubr budzi Podlasie". Jego premierę zaplanowano na jesień w kinie Forum.