- Już na pierwszym Os-ie, na czterech charakterystycznych hopach być może za mocno skoczyliśmy i podbiło przód auta. Okazało się, że uszkodziliśmy rozrusznik. Na odcinku Gawliki na wąskiej partii na błocie zgasiłem samochód i już nie mogłem go uruchomić. Kolejne próby uruchomienia Lancera nie dały rezultatu. Kibice także starali się nam pomóc, ale to także nic nie dało. Dopiero po około czterech minutach udało mi się uruchomić silnik i dojechaliśmy do mety. Druga przygoda to kapeć złapany na hamowaniu, na brukowym łączniku. Niestety do mety było daleko i zdecydowaliśmy się na zmianę koła. Oczywiście spowodowało to olbrzymią stratę czasową. Dlatego z pierwszego dnia nie byliśmy zadowoleni. W niedzielę było już lepiej. Jechaliśmy równo, swoim tempem i udało nam się przesunąć wyżej w końcowej klasyfikacji. Rajd Polski to moja ulubiona impreza, rozgrywana najbliżej domu. Tegoroczna edycja bardzo mi się podobała. Na trasie było dużo kibiców. Najważniejsze, że jesteśmy na mecie, bo rajdu nie ukończyło sporo załóg - mówi Kamil Butruk.
Maciej Wilk dodaje, że Rajd Polski to z pewnością bardzo wymagająca impreza. Cieszy się, że dojechali do mety i mimo problemów zajęli 3. miejsce w grupie N. - Pierwszy dzień rywalizacji nie był dla nas zbyt udany, ale nasi rywale też mieli problemy. Jeszcze raz okazało się, że rajd szutrowy trzeba jechać swoim tempem a miejsce na mecie znajdzie się samo - podsumowuje.