Jako że piękna, optymistyczna pogoda – i jako że gender – zakładam różowe okulary. A w nich Jaroszówka, luksusowa sypialnia podlaskiej metropolii. Niczym Pruszków dla Warszawy, niczym Kurdwanów dla Krakowa, Jaroszówka dyskretnie nabiera dystansu, izoluje się i zamyka swoim małym błogim świecie. I słusznie.
Kiedyś było inaczej. Kiedyś gościnne ogródki działkowe mieściły więcej młodzieży niż Woodstok – w tym samym celu oczywiście, czyli żeby się napić, zrobić ognisko czy grilla. Nad Jaroszówką unosiła się wtedy łuna od żaru spalającego kiełbaski, a spomiędzy domków raz po raz słychać było "Sto lat", przeboje Lady Punk albo inne, śpiewane z gitarą.
Ale jest dziś. Dziś wszystko, co prywatne, to teren zamknięty. I cisza nocna jakoś bardziej cicha. Ale przez to luksus większy. A Jaroszówka to miejsce, gdzie po ciężkim tygodniu pracy, zjeżdżają do domu biznesmeni, dyrektorzy, prezesi. I muszą mieć spokój.
Jest fajnie. Czysto, elegancko, na lekkim uboczu, za ekranem dźwiękoszczelnym. Krajobraz dzielnicy kojarzy mi się z ludźmi szczęśliwymi, którzy beztrosko patrzą przed siebie. Którzy są spokojni o przyszłość, a codzienne dylematy rozgrywają się na polu: czy lepszy będzie grill gazowy, czy tradycyjny.
Sielskie życie mieszkańców dzielnicy zakłóca co prawda trup galerii handlowej na Wysockiego, bo pomimo wysiłków społecznych, skutecznie bojkotujących to miejsce, wciąż nie został posprzątany, bo raz po raz dokarmiają go goście ze Wschodu. Poza tym – żyć, nie umierać.
Nudny taki spokój? W świecie hałasu, wyścigu, w którym jedyną chwilą ciszy jest pobyt w toalecie (a i to nie zawsze), powrót do domu na Jaroszówce wydaje się być wymarzoną czynnością każdego z nas. Niestety, ilość miejsc limitowana. Jedyny ratunek, to mieć kogoś, do kogo można "wbić się" z wizytą, choć na chwilę, i zaznać relaksu, i naładować baterie. Macie tam kogoś? A ja mam.
24@bialystokonline.pl