Kto wspiera wasze działania?
Katarzyna Mazurkiewicz-Bylok: W tym momencie mamy około 10 stałych osób, które są tu na miejscu i około 25-30 wolontariuszy, którzy przyjeżdżają do nas na czas od dwóch dni do tygodnia, a czasem nawet i na dłużej. Wspiera nas też bardzo dużo osób z całej Polski, wysyłając paczki lub wpłacając pieniądze na zbiórkę. Zdobyte w ten sposób środki przeznaczamy na pomoc ludziom napotkanym w lesie, znajdującym się już w ośrodkach dla cudzoziemców lub tym, którzy właśnie je opuszczają.
Dużo osób wspiera nas dobrym słowem, co stanowi dla nas ogromną wartość, ponieważ przez te dwa lata kryzysu zdarzy się różne okresy, kiedy to wsparcie naprawdę motywowało nas do dalszego działania.
Jak wygląda codzienność działaczy pogotowia?
Ciężko określić nasze działania jednym zdaniem. Tak naprawdę, robimy wszystko na raz, bo z jednej strony jesteśmy w gotowości, gdy przychodzi wezwanie z prośbą o pomoc - część z nas od razu rusza wówczas do lasu, a jednocześnie zajmujemy się też niesieniem pomocy dla osób, które już są w Polsce i potrzebują wsparcia na przykład w wypełnianiu pism administracyjnych. Prowadzimy także magazyn, w którym musimy dbać o porządek i segregację darów, tak aby mieć do nich łatwy dostęp, gdy będą pilnie potrzebne. Dodatkowo szukamy osób zaginionych i zmarłych, pomagamy w ich identyfikacji, utrzymujemy kontakt z rodzinami osób zaginionych. Naprawdę cały czas dużo się dzieje.
Niosąc pomoc szukającym azylu z pewnością często zdarzają się problemy związane z barierą językową. W jaki sposób radzicie sobie z takimi trudnościami?
Część spotkanych przez nas ludzi mówi po angielsku. Wtedy komunikacja jest bardzo łatwa. Zdarzają się jednak przypadki, w którym osoby, którym staramy się pomóc posługują się tylko swoim ojczystym językiem. Są to często języki arabskie, czasem bardzo dla nas egzotyczne. Wtedy nieoceniona jest pomoc tłumaczy, którzy z nami współpracują.
W ostatnim czasie informowaliście o pogrzebach ofiar kryzysu migracyjnego. W jaki sposób odnajdywane są ciała zmarłych w podlaskich lasach?
Otrzymujemy zgłoszenia np. od rodzin, które często mają kontakt ze swoim bliskim, próbującym dostać się do Polski. Kiedy kontakt się urywa, szukają pomocy. Wtedy ruszamy do lasu. Zdarzało się też, że ciała zmarłych zostawały odnalezione zupełnie przypadkowo zarówno przez naszych wolontariuszy, jak i też przez działaczy innych organizacji. Mogę przywołać tu przykład dwóch młodych mężczyzn, których pogrzeb odbył się ostatnio. Od momentu ich zaginięcia byliśmy w kontakcie z ich braćmi i udało nam się go utrzymać aż przez cztery miesiące trwania poszukiwań. Znalezienie ciała zawsze jest wyjątkowo traumatycznym przeżyciem. Nawet jeśli prowadząc poszukiwania mamy świadomość, że w każdej chwili możemy zastać tragiczny widok. W tym jednak wypadku, ciała dwóch poszukiwanych przez nas mężczyzn zostały odnalezione przypadkiem przez wolontariuszy Grupy Grania, którzy sprzątali las w okolicach rzeki Narewka.
Jak wyglądały same poszukiwania? Teren jest wymagający. To nie tylko las, ale też rzeka, bagna...
Od rodziny dowiedzieliśmy się, że ci dwaj młodzi mężczyźni utonęli w Narewce. Zaczęliśmy ich szukać we wskazanym obszarze. Teren faktycznie był bardzo trudny. Używaliśmy kamery służącej do penetracji dna. Niestety Narewka jest bardzo mulistą rzeką, co dodatkowo utrudniało nam poszukiwania. Kamera obejmowała małą odległość i przeszukiwanie dna zajęło bardzo dużo czasu. Ciała zostały odsłonięte podczas suszy, gdy poziom wody w rzece spadł na tyle, że zaczepione o konar zwłoki zostały odsłonięte. W ten sposób zbierający rzeczy i śmieci w okolicy wolontariusze Grupy Granica odnaleźli ciała.
Po zakończeniu poszukiwań, przychodzi konieczność poinformowania rodziny. To na pewno trudne
Rodzina, kiedy nie ma wiedzy o tym, co dzieje się z ich bliskimi, kiedy ginął oni gdzieś zupełnie w innej części świata, kiedy nie mogą samodzielnie przyjechać i wesprzeć poszukiwań, bardzo mocno to wszystko przeżywa. Bracia zaginionych mężczyzn bardzo długo mieli nadzieję, że mężczyźni żyją, ale na przykład znajdują się w zamkniętym ośrodku i wierzyli, że po prostu nie mają możliwości nawiązania z nimi kontaktu. My też często nie mamy pewności, czy poszukiwani nie zostali zatrzymani przez Straż Graniczną i wydaleni z Polski, ponieważ wydalenia te nie są notowane i często nie ma śladów po tym, że ktoś został złapany i cofnięty na Białoruś, a szukanie tam osób, jest jak szukanie igły w stogu siana. Sprawdzaliśmy ośrodki, szukaliśmy jakichkolwiek śladów. Niestety wszystko wydawało się potwierdzać, że zaginieni rzeczywiście stracili życie w rzece i ich ciała nadal tam są. Szukaliśmy do skutku. Za nami kilka miesięcy myślenia, planowania i sprawdzania konkretnych odcinków. Wreszcie udało się przywrócić rodzinie spokój i pochować zmarłych.
Jakie są najczęstsze przyczyny śmierci cudzoziemców?
Główną, pośrednią przyczyną śmierci są push-back, czyli wielokrotny ping-pong, w którym rolę piłki odgrywają żywi ludzie. Bezpośrednio to utonięcie albo hipotermia. Sekcja zwłok zazwyczaj wykazuje skrajne wyczerpanie. W żołądkach ofiar nie ma często żadnego jedzenia, co sygnalizuje długotrwałe wygładzenie. Zazwyczaj ciężko jest podać konkretną, bezpośrednią przyczynę śmierci ponieważ składa się na nią wiele czynników. Przy jednych zwłokach znaleźliśmy ampułki z insuliną. Szczątki człowieka leżały w bardzo trudnym terenie bagiennym. Sekcja zwłok była już niemożliwa. Możemy jedynie przypuszczać, że była to osoba z cukrzycą, która nie była już w stanie sama udzielić sobie pomocy podczas spadku, lub wzrostu poziomu cukru. Utonięć jest sporo, ponieważ większość obszarów przygranicznych przecinają rzeki, które muszą przekroczyć osoby kierujące się na zachód. Jest dużo terenów bagiennych. Te czynniki są dla uciekinierów zabójcze.
Poszukujący azylu na granicy są zawieszeni między życiem a śmiercią?
Nasi funkcjonariusze kierują szukających azylu z powrotem na Białoruś, która nie jest dla nich przyjaznym miejscem. Pomiędzy naszym płotem, a terenem Białorusi jest strefa buforowa, która sięga kilku kilometrów wgłąb Białorusi. To pozostałość po radzieckich systemach ochrony granicy. Nie mają tam wstępu żadni cywile, tylko służby i uchodźcy, którzy mogą tam wejść, ale nie mogą już wyjść. Jeżeli nasze służby doprowadzają cudzoziemca do linii granicznej i nakazują mu powrót na Białoruś, osoba taka trafia właśnie do tego, nazywanego strefą śmierci obszaru. Nazwa ta wzięła się stąd, że osoby znajdujące się tam nie mają dostępu do jedzenia, picia, bieżącej wody, ładowania telefonów, leków. Często padają tam ofiarą stosowanej przez białoruskich strażników agresji. Są bici, okradani, padają ofiarą przestępstw na tle seksualnym. Przez wielokrotne próby przedostania się na polską stronę, ludzie ci są w dramatycznym stanie fizycznym i psychicznym. Wiedzą, że w Polsce wnioski o przyznanie ochrony międzynarodowej nie są przyjmowane, więc ukrywają się przed służbami. Umierają po naszej stronie granicy i, dużo częściej, właśnie w tej strefie śmierci.
Co się powinno zmienić?
Zależy nam na tym, żeby przynajmniej po tej naszej stronie granicy, na terenie naszego kraju prawo było przestrzegane i żeby szukający azylu mieli możliwość zgłoszenia wniosku o przyznanie ochrony międzynarodowej. Dalsza część tej drogi to ustalenie, czy dana osoba może być uznana za uchodźcę i może pozostać na terenie naszego kraju lub czy zostanie ona deportowana - to już zupełnie inna kwestia. Nikt z nas nie popiera otwarcia granic i wpuszczania wszystkich, lecz zależy nam na tym, żeby zgodnie z prawem, każdy poszukujący azylu miał szansę złożyć wniosek. Sprawdźmy, zweryfikujmy to, kto jest rzeczywistym uchodźcą i cierpiał prześladowania w kraju pochodzenia, a kto jest przestępcą i nie powinien do nas trafić. Nieprzestrzeganie tego prawa sprawia, że ludzie umierają w naszych lasach.
Ile osób straciło już życie podczas próby pokonania granicy?
Na terenie Polski od początku kryzysu, czyli przez te dwa lata, zmarło już 39 osób. Lista z ich nazwiskami dostępna jest na naszym Facebooku. Te osoby zmarły w naszym lesie, rzekach, w szpitalach, wypadkach i ośrodkach dla cudzoziemców. Oficjalna liczba ofiar na Białorusi to 40-50 osób. Jestem jednak pewna, że ta lista jest zupełnie nie przystająca do rzeczywistości i ofiar jest znacznie więcej. Zapisywałam tylko takie osoby, których śmierć została opublikowana przez białoruską służbę graniczną i takie, których śmierć udało mi się ustalić na podstawie rozmów z osobami działającymi na terenie Białorusi. Dużo szukających azylu straciło także życie na terenie Litwy i Łotwy lub w obszarach przygranicznych tych państw. Te kraje mają jednak własne procedury, zgodnie z którymi niezidentyfikowane ciała bardzo szybko są kremowane. Często odbywa się to bez udzielenia jakichkolwiek informacji. Trudno zatem ustalić ile jest rzeczywistych ofiar tego kryzysu.
Jeśli znajdujecie ciało, w jaki sposób zmarły zostaje zidentyfikowany?
Zazwyczaj proces ustalania tożsamości trwa bardzo długo. Odnalezione ciała często są w kiepskim stanie i nie ma przy nich żadnych dokumentów. Do identyfikacji potrzeba często opinii rodziny, która na podstawie na przykład rzeczy osobistych jest w stanie potwierdzić lub zakwestionować tożsamość zmarłego. Czasem niezbędne jest wykonanie badań DNA i dopiero w ten sposób jesteśmy w stanie ustalić tożsamość zmarłego. Dopóki nie potwierdzimy ostatecznie tożsamości zmarłego, nie możemy pogrzebać ciała pod nazwiskiem zmarłego. Część odnalezionych i niezidentyfikowanych ciał spoczęła w grobach oznaczonych jako NN.
Czy pogrzeby odbywają się zawsze na terytorium Polski, czy jednak zdarza się, że bliscy podejmują próby odzyskania ciała zmarłego?
Zazwyczaj pogrzeby odbywają się na terytorium naszego państwa, a koszty z nimi związane ponosi gmina, na terenie której zostało znalezione ciało. Udało nam się nawiązać kontakt z duchownymi różnych wyznań, którzy towarzyszą zmarłym w ich ostatniej podróży i dokonują pogrzebania ciała za darmo. Jeśli jest wola rodziny, możliwe jest sprowadzenie ciała do kraju pochodzenia. Niestety jest to bardzo kosztowne i często osoby, które się na to zdecydowały, zapożyczyły się w tym celu do końca swego życia. Każda rodzina musi podjąć własną decyzję.
Podczas naszej rozmowy nasunęło mi się jeszcze jedno pytanie. Czy w związku z pani zaangażowaniem w tą trudną i dość kontrowersyjną pomoc, spotkały panią nieprzyjemności? Jaki stosunek mają do tego sąsiedzi, najbliższe otoczenie?
Nigdy nie spotkałam się z agresją, szykanowaniem lub wykluczeniem. Mieszkam w małej miejscowości. Wszyscy dobrze się znamy. Co prawda ludzie różnie są do tego nastawieni, ale nigdy nie spotkałam się z bezpośrednią agresją. Jest jednak bardzo dużo hejtu w internecie. Niestety musimy się z tym mierzyć prawie że każdego dnia.
Nieprzyjemne sytuacje spotkały mnie jednak, gdy rząd wprowadził stan wyjątkowy na obszarach przygranicznych. Służby czasem przekraczały swoje uprawnienia w stosunku do mnie. Od jakiegoś czasu jest jednak dużo lepiej, szczególnie po wyborach. Mamy nadzieję, że zmieni się także na lepsze sposób traktowania osób znajdujących się w lasach. Szczerze w to wierzymy.
Dużo mówi się o agresywnych zachowaniach na granicy. Straż Graniczna wydaje na ten temat raporty medialne. Jakie jest pani stanowisko w tym temacie?
Z mojej strony chcę podkreślić, że nigdy się z nimi nie spotkałam. Razem z przyjaciółmi pomogliśmy tysiącom osób i nikt, nigdy nie był w stosunku do nas agresywny. Nikt nie rzucał gałęziami, petardami, kamieniami, a wręcz przeciwnie te osoby nie wykazywały żadnej agresji. Lokalnie nie słyszałam też o żadnych agresywnych zachowaniach względem mieszkańców. Wierzę jednak, że takie sytuacje się zdarzają i rzeczywiście gdzieś, ktoś, może rzucać kamieniami przez graniczny płot. Uważam, że duża część tej agresji generowana jest w jakiś sposób przez służby białoruskie, to po pierwsze, a drugie wytłumaczenie widzę w tym, że ludzie traktowani nieodpowiednio przez nasze służby próbują odpłacić się w ten sposób za własne krzywdy.
Nigdy nie bała się pani spotkania z nieznajomym w lesie?
Nigdy nie bałam się nikogo napotkanego w lesie. Bardzo często dostajemy na nasz telefon alarmowy prośby o pomoc z tej tak zwanej strefy śmierci. Nie możemy tam jednak wejść, przekazać chociaż ciepłej zupy, czy butelki wody. Tam są ludzie z dziećmi, kobiety, które podchodząc do płotu często dostają gazem po oczach. Nie usprawiedliwiam tutaj agresji, rzucania czymkolwiek, w funkcjonariuszy, ale jestem w stanie uwierzyć, że niektóre akcje mogą powodować właśnie tego typu reakcje.
24@bialystokonline.pl