Po sobotnim (16.02) meczu Jagiellonii Białystok z Wisłą Płock rozpętała się burza. Wszystko dlatego, że jeden z piłkarzy Dumy Podlasia został rzekomo nazwany banderowcem. Mowa tu oczywiście o Tarasie Romanczuku. O takim zajściu kapitan wicemistrzów Polski poinformował media zaraz po wygranej 1:0 rywalizacji z Nafciarzami.
Sprawą natychmiast zajął się PZPN, a także... policja. Tak, ponieważ istnieje obawa, że doszło do przestępstwa. Art. 257 kodeksu karnego mówi bowiem, że "kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".
To jednak nie Taras Romanczuk zgłosił zajście policji. Funkcjonariusze sami się do niego odezwali, gdyż tego typu sprawy są ścigane z urzędu.
To oznacza, że przed Dominikiem Furmanem - który twierdzi, że nie popełnił żadnego haniebnego czynu - bardzo trudne tygodnie. Zawodnikowi nie tylko grozi bowiem poważna kara finansowa oraz wykluczenie z gry na kilkanaście meczów, ale także kara pozbawienia wolności. Zwłaszcza że policja zgłosiła się do telewizji o udostępnienie odpowiednich nagrań, które mogły udokumentować całe zajście.
rafal.zuk@bialystokonline.pl