Wczoraj wiele smutnych oczu wędrowało po hipermarketowych półkach. Niedzielne rodzinne zakupy, tak uwielbiane przez białostocki naród, odchodzą do lamusa. W lecie ucieczka przed spiekotą, w zimie – źródło ciepła. A przez okrągły rok, przytulne miejsce, w którym ochoczo wydajemy pięćset plus. Kończy się beztroski czas niedzielnych spacerów między mrożonkami a wędliną. Czy to dobrze czy źle, zdania są podzielone. Ale podobno prawie połowa Polaków nie zamierza zrezygnować z robienia zakupów w weekend – mimo zakazu (wg badania ARC Rynek i Opinia – wyniki z lutego 2018). Skoro tak, to ten zakaz jest zapewne dla tej drugiej połowy Polaków.
Już wkrótce boczek w plastrach i pasztet babuni będziemy kupować na stacji benzynowej, a ryż i bagietkę – w aptece. Po świeżutkie ryby trzeba będzie pojechać do najbliższej kwiaciarni, miód i mąkę kupisz na basenie (ponoć największy wybór ma być na Stromej), paprykarz w puszce będzie do nabycia w każdym kinie, a nabiał – w najlepszych księgarniach. Chyba nie dokładnie to mieli na myśli autorzy tej zmiany... Co by się nie stało, do historii odchodzą niedziele przeznaczone na zakupy. Przynajmniej w takiej formie, jaką znamy dzisiaj. Ale czy zakaz handlu oznacza dla nas zakaz handlu? Wygląda na to, że wcale nie.
Z drugiej strony:
Można się śmiać z tej dobrej zmiany. Można sarkastycznie odnosić się do bardziej lub mniej udanej próby zakazania handlu w niedzielę. Ale zaśmiejcie się w twarz Pani Helenki, która spędzi wreszcie jeden dzień w tygodniu ze swoimi dziećmi. Spójrzcie z przekąsem na Pana Krzysia, który wszystkie niedzielne spacery po galerii obserwował przez tyle lat z taboretu przy kasie. Powiedzcie marchandiserowi z hipermarketu, że jego 12 godzin między półkami w każdą niedzielę jest niezbędne do życia Waszej rodziny i jego jest nieważna. Przecież zawsze można sobie znaleźć inną robotę, co nie?
Handel w niedzielę to nie tylko zabieranie życia rodzinnego ludziom. To zupełnie zbędny luksus, bez którego świat się nie zawali, Polska nie zbankrutuje a żadna cywilizacja nie legnie w gruzach. Żaden meteoryt nie uderzy nagle w Białystok tylko dlatego, że nie kupisz kiełbasy w galerii handlowej. Nie nastąpi globalne ochłodzenie, nie wciągnie nas czarna dziura, nie zabraknie internetu.
Może będzie trochę więcej ludzi na dziale monopolowym stacji benzynowej, może faktycznie w Empiku zaczną sprzedawać masło – ale nie mówmy o patologiach. Dziś też można na stacji kupić kiełbasę i nikt nie robi z tego awantury. Zakaz handlu w niedzielę przyniesie z pewnością więcej dobrego, niż złego – możemy być o to spokojni.
24@bialystokonline.pl