Prawie milion złotych. Polski Urząd Ochrony Danych Osobowych nałożył pierwszą karę za złamanie zasad wynikających z unijnej regulacji. Jeżeli jest ktoś, kto do dziś nadal nie słyszał o RODO, to już raczej nieaktualne. Przedsiębiorcy w całej Polsce dość żywo zainteresowali się tematem, bo okazało się nagle, że kary są całkiem realne. A jak jest w Białymstoku? Kto się przestraszył?
W osiedlowej przychodni dalej można odebrać receptę za dziadka czy sąsiadkę. W szkole wywieszają nazwiska uczniów na nagrodzonych pracach plastycznych. Telemarketer dzwoni o każdej porze, oferując jakieś garnki czy inne pościele. Nikt nie pyta o zgodę na przedstawienie oferty ani w ogóle na przetwarzanie danych.
Cała masa firm i organizacji w Białymstoku prowadzi monitoring wizyjny – nikt nie zawraca sobie głowy obowiązkiem informacyjnym, który nakłada RODO (a za brak realizacji tego obowiązku nałożono pierwszy milion właśnie) ani innymi obowiązkami. I wszyscy mają świetne humory, i wszystko fajnie. No, może za wyjątkiem strajkujących nauczycieli i rodziców dzieci w wieku szkolnym...
Z drugiej strony:
RODO srodo. Ochrona danych powinna być tam, gdzie jest potrzebna. Na policji, w banku, w kancelarii prawnej, u komornika. Co nam, prostym ludziom, po całej masie e-maili z klauzulą informacyjną? W jaki sposób to zmienia nasze życie? Żeby otworzyć jedną witrynę internetową, trzeba teraz się przebić przez całą masę okienek. Tu jakaś zgoda, tu informacja, a tam coś o cookies. Czy ktoś z Was to ogarnia?
W przychodni na Antoniuku pani dwoi się i troi, żeby zaprosić do gabinetu bez wymawiania nazwiska. I jest ubaw, nie przeczę – ale chyba nie dla niej. A kilka budynków dalej, w placówce banku, konsultant wszem i wobec, nie licząc się z kolejką z tyłu, informuje kogoś o zdolności kredytowej i jakie ma zaległości w BIK-u.
Wszystko jakoś na głowie. Chyba nie do końca o to chodziło? Co myślicie?
Prezentowane w felietonie treści i poglądy należą do autora, nie są oficjalnym stanowiskiem Redakcji.
24@bialystokonline.pl