Artyści musieli pod osłoną nocy zakradać się i w świetle księżyca tworzyć swoje arcydzieła – chyba że jakiś samozwańczy "kierownik osiedla" akurat poczuł zapach farby albo usłyszał charakterystyczny "psssst" – który mógł oznaczać tylko dwie rzeczy: sąsiad otwiera piwo pod garażem, albo wandale znów malują graffiti.
Smarowanie farbą na kolorowo, onegdaj zakazane jako graffiti – dziś jako murale jest wizytówką naszego miasta. I co mają powiedzieć ci, którzy kiedyś dostali mandat albo uciekali przed policją za malowanie graffiti? Czy szykuje nam się fala pozwów od szykanowanych artystów "z poprzedniej epoki", kiedy murale były jeszcze zakazane? Idąc tym tropem, może inni artyści którzy są tępieni z zaciętością dziś – doczekają się sławy i swoich pięciu minut? Może za kilka lat naloty na podbiałostockie lasy, gdzie prawdziwi wirtuozi warzą napój pejoratywnie nazywany "bimbrem"? Czy dożyjemy takich czasów? Oby, oby...
Z drugiej strony:
Wypada się tylko cieszyć, że ktoś poszedł po rozum do głowy i zwrócił uwagę że kolorowe kształty na murach, garażach, blokach, tunelach, śmietnikach, asfalcie – to nie są wyłącznie akty przestępcze niszczące mienie. To sztuka przez duże "SZ", która dotarła już dziś z Białegostoku w odległe zakątki świata i jest drukowana na znaczkach chociażby. Że każdy, kto widzi taką dziewczynkę z konewką, ma szansę dowiedzieć się, gdzie leży nasze miasto i co oferuje turystom. A często są to odbiorcy, którzy pojęcia nie mają, w której strefie klimatycznej znajduje się Polska i że nie jesteśmy największym exporterem bananów do Peru.
Murale stały się naszym towarem eksportowym. I fajnie. A co do ducha puszczy, wydaje się, że pomimo całej tej nagonki, ma się całkiem dobrze. I na pewno byłby równie wartościowym towarem eksportowym, jak murale. Przepraszam – jak graffiti. Na pewno jest też wiele innych symboli, dziś niedocenianych, które nas jeszcze zaskoczą. Póki co, idźmy oglądać murale, kontemplując je w duchu. W duchu puszczy...
24@bialystokonline.pl