Jednocześnie z pierwszymi przelewami od Państwa "za dziecko", ruszyły reklamy kredytów i leasingów na samochody "już za pięćset złotych miesięcznie". Przypadek? Raczej nie. Spodziewano się chyba masowego ataku na salony i kolejek u dealerów aut nowych. Tymczasem, za chwilę mija kolejna tura pięćset plus, a podlaskie ciągle w dalekim tyle za murzynami, jak chodzi o zakup fabrycznie nowych bryk.
Dlaczego się wciąż nie poznaliśmy na luksusie? Co nas powstrzymuje? Ponoć ilość nowych mobilków na jednego mieszkańca jest u nas zatrważająco niska.
A nowy samochód prosto z salonu to przecież idealna sytuacja. Nie rozsypie się jadąc po dziurach na Elewatorskiej, odpali w zimie, dojedzie do Warszawy i z powrotem naszą nową i piękną "ósemką". Nie trzeba się martwić co rano, czy ruszymy w ogóle z miejsca. To wielka różnica, zwłaszcza jak ktoś jeździ sprowadzanym z Litwy "uczciwym" egzemplarzem co szpachla na prawych drzwiach ściąga w prawo nawet przy małych prędkościach, albo okazją, którą niemiecki ksiądz tylko w niedzielę wokół kościoła swoją rodzinę woził.
Chyba lepiej wsiąść do wnętrza pachnącego nowością, samemu wybrać wyposażenie i kolor. Dlaczego wybieramy jednak używki – to pytanie zadają już sobie nawet tajscy hokeiści na forach dla wędkarzy. A my nic.
Z drugiej strony:
Kasa, proszę Państwa. Pięćset plus, choć poprawiło status społeczny przeciętnego Podlasianina, to jednak na zdolność kredytową aż tak nie wpływa. A nie każdy ma tyle szczęścia, by dostać od bezdomnego, prawda? Nowa furka swoje kosztuje, a my tu, w Polsce B, na najniższej krajowej a reszta pod stołem, żeby odłożyć sto tysięcy złotych, musimy pracować około sześćdziesiąt trzy lata. Także, zostają chyba jednak używane...
Poza wszystkim, jest wielu, którzy mogąc sobie pozwolić na salonowy pojazd, wybierają dwu – trzy latka. Bo technicznie i wizualnie praktycznie bez różnicy, a finansowo prawie połowę taniej. Jest w tym jakaś logika – jeśli samochód wyjeżdżając z salonu zostawia w nim kilkadziesiąt tysięcy na swojej wartości – sprytniej wychodzi go wziąć za rok, dwa, albo trzy.
Pierwszy właściciel tymczasem sprawdzi, czy udał się egzemplarz, ponaprawia pierwsze usterki, upewni się że wszystko gra... i pójdzie do salonu po nowy, nam zostawiając "stary". Tak się to sprytnie robi na Podlasiu. Można? Można.
To jak? Nowe czy używane?
24@bialystokonline.pl