Może to nawet jest autentyczny dar serca, odruch płynący z najszczerszych pokładów troski o każdy kilogram obywatela Białegostoku. Możliwe, że nie jest to element kampanii wyborczej i nie ma co darmowemu koniowi, że tak powiem, za głęboko zaglądać. Ale, co do istoty, ogłoszony niedawno przez miasto pomysł "food-sharingu" w Białymstoku jest totalnie nietrafiony. Czemu tak nie po polsku? Z dwóch powodów: po pierwsze, Jadłodzielnia – sami przyznacie – po prostu nie brzmi. Po drugie, jest to zwyczajnie kontynuacja ogólnej mody na "sharing". Jest car-sharing, book-sharing, więc ktoś mądry pomyślał że uda się też z jedzeniem. Nie uda się.
Chwilę temu przez białostockie kawiarnie przeleciała moda na tzw. "zawieszanie kawy". Ktoś, kto miał za dużo gotówki (albo lubił pomagać biednym, albo chciał poczuć się lepiej fundując kawę nieznajomemu bez kasy), mógł zapłacić za kawę i "zawiesić" ją w widocznym miejscu, żeby inny ktoś, akurat nie dysponując gotówką, mógł wejść i wziąć ją za darmo. I co? Jak myślicie? No pewnie – kawy wisiały i wisiały, aż skisły.
Z tego samego powodu nie uda się pomysł z dzieleniem się jedzeniem. Stawiam, że taka Jadłodzielnia w Białymstoku będzie wypchana jedzeniem, którego nikt nie weźmie. Dlaczego? Ano, bo mu tu, w Białymstoku, mamy dobre serca – ale i dumę jak stąd do wieczności. Jeden dla drugiego w ogień skoczymy, kawę zawiesimy, jedzenie przyniesiemy. Ale sami w potrzebie wstydzimy się wziąć coś za darmo. Ot, co. Taki naród.
Z drugiej strony:
Murem za tymi, którzy potrzebują pomocy. Tak było, jest i będzie. I dobrze, że ktoś to próbuje dobrze zorganizować. Żeby można było przynieść coś od siebie i wiedzieć, że nie idzie na zagrychę, jak pod sklepem. W końcu tylu z nas robi zakupy tym ekipom spod spożywczego wiedząc przecież, że to nie głód a pragnienie zaspokajają. Skoro tak, to tym bardziej warto podrzucić do Jadłodzielni (jakkolwiek dziwnie brzmi ta nazwa) trochę rzeczy. Warto się podzielić tym co mamy z tymi co nie mają. I warto dać znać wszystkim głodnym, że jest takie miejsce na mapie naszego miasta.
Nawet więcej. Można wsadzić do auta takiego Pana Włodka spod Lidla i zawieźć do Jadłodzielni, jeśli głodny. Albo przynajmniej skierować go na Krakowską, gdzie może wziąć sobie chleb albo makaron do domu. Wypali czy nie wypali, zobaczymy. Warto próbować. Są u nas potrzebujący, wiemy o tym dobrze. Nie każdy głodny człowiek jest od razu pijakiem i menelem. Darmowe jedzenie to może być szansa dla kogoś, kto akurat ma gorszy czas w życiu.
Według Unii Europejskiej, w Polsce wyrzucamy 2 miliony ton jedzenia. Zacznijmy się więc dzielić. To dobra okazja jest.
24@bialystokonline.pl