Podobno poprawił się poziom nauczania od czasów wprowadzenia gimnazjów. Ponoć system bardziej światowy, spełniający standardy międzynarodowe. Chyba nawet przyzwyczailiśmy się do tego, że dzieci wyrywane są z bezpiecznych ramion podstawówki i rzucane na głęboką wodę w dość niezręcznym momencie swojego życia. No i do tego, że od paru lat pokolenie zwane gimbazą stało się naturalnym członkiem społeczności.
Pokolenie gimnazjum to te, które poza smartfonem i tabletem świata nie widzi. Te, które nie potrafi skupić się na niczym dłużej niż 15 minut, a napisanie tekstu dłuższego niż 160 znaków przedstawia nie lada trudność. To pokolenie, które skutecznie oduczyło się czytać – zgodnie z nowoczesnym stylem nauczania "skanuje" tylko tekst i wybiórczo wyłapuje potrzebne informacje. A w dorosłym życiu spóźnia się albo nie przychodzi na rozmowę kwalifikacyjną, nawet nie informując. Pracę rzuca z dnia na dzień, nie przywiązując się zbytnio ani nie angażując.
Oczywiście, bardzo szerokie uogólnienie. Jednak stereotyp, jaki zbudowały ostatnie lata na temat gimbazy, już nawet nie tylko jako pokolenia, w pewien sposób wyróżniającego się – ale jako zjawiska społecznego, daje do myślenia. Nie każdy absolwent gimnazjum taki jest i nie tylko szkoła kształtuje ludzi. Czy znikające gimnazja zmienią kolejne pokolenia na plus? No, zobaczymy...
Z drugiej strony:
Wydaje się, że cała awantura wcale nie dotyczy tego, czy gimnazjum jest lepsze, czy gorsze od podstawówki. Każdy model ma tyle samo wad, ile zalet. I to nie szkoła wychowuje pokolenie, które chodzi w sweterku na rozmowę kwalifikacyjną albo je posiłki z nosem w komórce. Pytanie, czy po tylu latach względnego spokoju w edukacji, fundować dzieciom rewolucję, nerwy, stresy, niepewność jutra i dezorientację po raz kolejny.
Dzieciaki przez tyle lat nauczyły się już żyć w formule, jaką im narzucono. Wiedzą, że po 6 latach czeka je egzamin, przeprowadzka do innego budynku pod innym adresem, gdzie inni nauczyciele będą inaczej wymagać, a starsi koledzy z uśmiechem przywitają, zabierając kanapki i wyrzucając plecak przez okno. Wszystko stabilne, pewne jak w banku. A teraz? Totalna niepewność jutra, choć niby w tym samym budynku i ci sami ludzie.
Czy ta zmiana sprawi, że dzieciaki będą zachowywać się bardziej odpowiedzialnie? Czy porzucą smartfony i będą więcej czytać? Czy kiedyś nowego pracodawcę potraktują lepiej niż obecna gimbaza? No pewnie, że nie. Bo to nie szkoła uczy życia. A operacja "by bye, gimbazo" nie sprawi, że rodzice znajdą więcej czasu na wychowanie. Niestety.
24@bialystokonline.pl