Ręka do góry, kto nie zaliczył jeszcze tej jesieni kataru! Tak, tak. Sezon na przeziębienia można uznać za otwarty. Oprócz tradycyjnych sposobów, jak mleko z miodem czy grzane piwo z wasabi i cynamonem, prewencyjnie działają szczepionki. Przynajmniej działały – do niedawna. Zresztą, nie tylko na przeziębienie. Choroby takie jak choćby tężec noworodkowy czyhają na każde dziecko. Cywilizowany świat szczepi się przed najgroźniejszymi chorobami – żeby żyć bezpieczniej. A my?
Statystyki mówią, że szczepionek boi się coraz więcej ludzi. Podobno w Białymstoku też rośnie liczba uchylających się od szczepień – także tych obowiązkowych. Dlaczego? Bo wierzą, że w strzykawce jest diabeł. Że szczepionka wcale nie jest bezpieczna i wcale nie pomaga. Przeciwnie – szkodzi. A w najlepszym razie istnieje wysokie ryzyko, że zaszkodzi. A po co ryzykować, skoro można nie? No i nie szczepią. I nawołują do nieszczepienia. I propagują wiarę w szkodliwość tego narzędzia, tego pseudo-leku, tej pseudo-prewencji.
Mniej więcej 99 % przeciwników szczepień swoją opinię opiera na zasłyszanych pogłoskach, tak zwanych faktach medialnych, wiadomościach przekazywanych drogą pantoflową. 99% z tamtych 99 w życiu nie sprawdziło tych informacji w żadnym z naukowych źródeł. Oczywiście, że jest część osób, które zetknęły się z komplikacjami zdrowotnymi dzieci, o które podejrzewa się właśnie szczepionki. Wiedza pozostałych opiera się na tych samych faktach, na podstawie których w Hello Kitty mieszka diabeł.
Z drugiej strony:
Po pierwsze. Jeżeli istnieje choć promil prawdopodobieństwa, że środki znajdujące się w strzykawce wbijanej mojemu dziecku – lub mnie – pod pozorem próby uodpornienia, realnie szkodzą – do kosza z nimi. Jeżeli lek pomaga na jedno, a szkodzi na drugie – gdzie sens i logika? Kto ma takie prawo, żeby mi kazać krzywdzić własne dziecko? Kto bierze odpowiedzialność jeśli okaże się, że faktycznie szczepionka szkodzi? Ano, nikt.
Po drugie. Wiedza o tym, że to szczepionki są przyczyną zmniejszającej się liczby chorób, oparta jest u większości ludzi na tych samych faktach medialnych i pogłoskach, co informacje wprost przeciwne (Hello Kitty – diabeł – wiadomo o co chodzi). Większość z nas w ogóle nie szuka konkretnych i wiarygodnych potwierdzeń. Wydaje się nam, że szczepić trzeba, bo tak mówi pani w przychodni, bo to jest obowiązkowe, bo NFZ każe. Bo nasi znajomi tak robią i jakoś nikt z tego powodu nie choruje. A ci, co nie chcą szczepić to oszołomy.
Po trzecie. Wydaje się, że ze szczepieniami jest jak z tak zwaną dobrą zmianą, która jak Irma przetacza się przez naszą piękną krainę. Czy to dobre, czy nie, nikt do końca nie wie. Nie dlatego, że naprawdę nie wiadomo. Dlatego, że nikt w prostych słowach nie potrafi prostym ludziom wytłumaczyć jasno i zrozumiale, jak jest. Tak, żeby każdy miał poczucie, że dostał rzetelną informację i żeby się nie bał, jeśli szczepienia są dobre i potrzebne – albo żeby się bał, jeżeli ryzyko naprawdę istnieje. Konia z rzędem i czekoladkę temu, kto umie na 100% stwierdzić, że wie.
Jest tu ktoś, kto umie wyjaśnić? Help!
24@bialystokonline.pl