Dom w centrum może lada chwila runąć na głowy. Tak żyje białostoczanka z rodziną [WYWIAD]

2018.10.31 09:28
Pani Anna wraz z rodziną mieszka w budynku, który nadaje się jedynie do rozbiórki. Kobieta walczy o mieszkanie komunalne. A w międzyczasie, jak twierdzi, znalazł się "pan", który chce ją "wykurzyć" oraz przejąć dom dla zysku.
Dom w centrum może lada chwila runąć na głowy. Tak żyje białostoczanka z rodziną [WYWIAD]
Fot: Dorota Mariańska

Pani Anna jest córką westerplatczyka odznaczonego m.in. Orderem Virtuti Militari. Mieszka w jednym ze starych domów przy ul. Jurowieckiej. To rozpadający się budynek, więc białostoczanka od kilku lat walczy o mieszkanie komunalne. Niestety bezskutecznie.

W jakim stanie obecnie znajduje się dom, w którym Pani mieszka?

Jestem najemcą mieszkania, które z przydziału mój ojciec dostał w 1956 r. Wszystko było dobrze, gładko, tylko że warunki zrobiły się już ciężkie. Tam jest tylko woda. Ubikacja jest na podwórku. Jak moje koleżanki z pracy widziały, jak ja mieszkam, powiedziały, że bydło teraz lepiej mieszka. Natomiast dom, w którym mieszkam, zagraża nie tylko życiu i zdrowiu mojemu, ale też przechodniom i osobom, które jeżdżą po jezdni. Dom może się zawalić w każdej chwili. Właścicielka domu nie remontowała budynku. Wiadomo było, że idzie on do wyburzenia pod drogę. Zapytałam też o to w zarządzie dróg i dostałam informację, że w latach 2017-2018 dom ten idzie pod wyburzenie.

Czy jeszcze gdzieś zgłaszała Pani tę sprawę?

Za namową koleżanki, co myślałam, że robię dobrze. W 2016 r., jak ten ostatni, głupi dureń, myślałam, że urząd mi pomoże. Poszłam do nadzoru budowlanego. Nadzór budowlany wystawił papier, że dom jest wyłączony z użytkowania i że ja do 30 maja mam się wyprowadzić. Pytanie, gdzie? Po wielu wizytach złożyłam papiery do Zarządu Mienia Komunalnego. No i w 2017 roku byłam na liście na mieszkanie komunalne na 8. miejscu. Pojechałam z siostrą na wczasy i wtedy dostałam telefon od córki właścicielki budynku, że był nadzór budowlany i powiedział, żeby zrobiła wszystko, żeby mnie wywalić i żeby mi odłączyła prąd, wodę, wszystko.

Co było dalej?

Dowiedziałam się, że na Borsuczej oddają cały blok do użytku. A byłam przecież 8. na liście. Pojechaliśmy blok oglądać. Wszystko pięknie. Nie dostałam jednak propozycji zamieszkania w tym bloku.

Pojawiły się inne opcje?

Pierwszą propozycję dostałam w grudniu 2017 roku. Było to mieszkanie na ul. Chełmońskiego. Był to budynek socjalny, gdzie miasto kupiło styropian, otynkowało i nazywało budynkiem komunalnym. Mieszkanie, które mi zaproponowano, było z ogromnym grzybem, a koszt remontu, jak oszacował fachowiec, to 80-90 tys. zł. I to nie ma gwarancji, że grzyb by z tego domu wyszedł. U mnie, mimo że mój budynek się wali, grzyba takiego nie ma, bo robiłam remonty. Wymieniałam belki stropowe na swój koszt, pokryłam dach na swój koszt. Lokatorzy z Chełmońskiego, z którymi rozmawiałam, mówili, że tam zawsze jest zalewana piwnica i woda stoi po kolana. Oni walczą, żeby stamtąd uciec. Płacą po 800-900 zł czynszu za takie warunki.

Wobec tego, jakie są Pani oczekiwania?

Ja się nie upieram przy mieszkaniu nowym. Chciałabym dostać mieszkanie do remontu, gdzie koszt nie przekracza granic zdrowego rozsądku.

Czy później urzędnicy się jeszcze kontaktowali?

Następną propozycję dostałam w 2018 roku. Otwieram list i jestem w siódmym niebie - patrzę Borsucza! Jadę oglądać i jestem w szoku. Mieszkanie było bardzo małe, za małe dla czterech osób. Ale to wszystko byłoby do pokonania, gdyby to nie było mieszkanie dla osób niepełnosprawnych. Przecież w mieście nie brakuje takich osób, im takie mieszkania są potrzebne. Tymczasem piętro wyżej do tej pory jest wolne mieszkanie, też małe, ale ja bym je wzięła z pocałowaniem ręki. Potem dostałam jeszcze jedną propozycję. Lokal znowu na ul. Chełmońskiego w tym samym budynku.

Jak to możliwe?

Już oni dobrze wiedzieli, co mi dają, bo dobrze wiedzieli, że ja ten budynek znam i że odmówię. I teraz narracja miasta jest taka, że dali mi trzy propozycje, ale ja odmówiłam. Ale nie tylko ja odmówiłam. Wszystkie osoby, które miały propozycje na te same mieszkanie, też odmówiły. Żeby mi oni wtedy powiedzieli, że albo pani bierze to mieszkanie, albo panią załatwimy – to ja bym wzięła. I jedno, i drugie. A ponieważ ja nie przyjęłam tych propozycji, a trzeba było mnie jakoś z tego domu wykurzyć, to gospodyni dostała 9 tys. zł kary z nadzoru budowlanego, bez możliwości rozłożenia na raty. Nałożyli tę karę, dlatego że ja tam dalej mieszkam.

I to był koniec, jeżeli chodzi o urzędy?

Nie. Potem do mojego mieszkania przyszedł taki pan, nikt mi nie chciał powiedzieć, co to za pan. W mieszkaniu był mój syn, wystraszony mocno, ponieważ mieszkamy przy sklepie monopolowym nocnym. Sklep ma ochronę, więc pijaki piją pod moim oknem. Nie można spać. Miałam powybijane szyby, które musiałam wstawiać sama. Nie mówiąc o tym, że żyję w ciągłym strachu. Ten pan wręczył wizytówkę, a na niej było napisane "mediator sądowy". Powiedział: "wywalimy was z tego domu, przyjdzie komornik i was wywali. Będziecie mieli egzekucję komorniczą". To powiedział do mojego 14-letniego syna. Dziecko było w traumie. Syn zadzwonił do mnie do pracy. Ja zmieniłam pracę, bo bałam się, że mojemu dziecku coś się stanie. Zmieniłam pracę, żeby być o 14.00 w domu. Dla dziecka to było straszne, tym bardziej, że moje dziecko jest szykanowane w szkole, przez to, że mieszka w takich slumsach. Później okazało się, że ten mediator chce kupić ten dom, a umowa wstępna jest już podpisana. I tu chyba chodzi o to, że ten pan kupi dom za grosze, a potem, jak będzie dom szedł pod drogę, weźmie większe pieniążki. Tak jak to w Warszawie się działo.

Jak Pani to wszystko znosi?

Cała ta sytuacja doprowadziła mnie do takiej depresji, że po prostu mam myśli samobójcze. Jestem teraz na silnych lekach. Nie nadaję się już do niczego. Straciłam pracę w biurze. Nie nadaję się już teraz nawet do miotły. Przychodzę do domu i walczę z tym, żeby codziennie nie płakać, żeby moje dziecko na to nie patrzyło.

Teraz doszedł do tego sąd, tak?

Wyliczyli mi, że powinnam płacić za to mieszkanie nie 100 zł tylko 1200 zł czynszu, więc teraz mam 144 tys. zł zaległości, bo nieprawidłowo płaciłam za mieszkanie przez 10 lat. Dostałam pismo z sądu, że będzie sprawa o eksmisję. Żadnej mediacji nie było. Pierwsza rozprawa odbyła się w październiku. Na razie sąd orzekł, że nie ma podstaw do tego, żeby mnie eksmitować.

Jak Pani myśli, co będzie dalej?

Kolejną rozprawę mam wyznaczoną na 17 grudnia. Jeżeli miasto się w końcu nade mną zlituje i przestanie ze mną walczyć, bo nie wiem, po co walczyć z samotną matką, i da mi to jedno jakieś przyzwoite mieszkanie, to się stamtąd wyprowadzam i sprawa jest zamknięta. I o to proszę. Widzę, że pan prezydent wiesza takie billboardy, że nowe mieszkania, pomoc młodym, miasto dobre do życia, więc mam nadzieję, że po prostu mi nie odmówi tego jednego lokalu i że moje dzieci nie będą wyzywane od patologii. Jestem gotowa na wszystko. Nawet na to, że stanę na Rynku Kościuszki, obleję się benzyną i się podpalę.

O stanowisko w tej sprawie poprosiliśmy białostocki magistrat

Rodzina jest ujęta na liście oczekujących na zawarcie umowy najmu lokalu na czas nieoznaczony na pozycji 1., ponieważ budynek przy ul. Jurowieckiej 60 decyzją Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego został wyłączony z użytkowania ze względu na stan techniczny. Kolejna oferta zostanie przedstawiona w momencie wygospodarowania przez Zarząd Mienia Komunalnego mieszkania, którego metraż będzie odpowiadał strukturze tej rodziny - informuje Agnieszka Błachowska z Departamentu Komunikacji Społecznej Urzędu Miejskiego.

Dorota Mariańska
dorota.marianska@bialystokonline.pl
1133 osób online
Wersja mobilna BiałystokOnline.pl
Polityka prywatności | Polityka cookies
Copyright © 2001-2024 BiałystokOnline Sp. z o.o.
Adres redakcji: ul. Sienkiewicza 49 lok. 311, Białystok, tel. 85 746 07 39