W związku z tymi kradzieżami policja ustaliła, że w Białymstoku grasuje zorganizowana grupa bandytów, przeważnie z prowincji, która dokonywała napadów zupełnie nową, rzadko spotykaną metodą, przez co stała się niemal nieuchwytna. Otóż tą "najnowszą metodą" była gra w "bezrobotnych". Do mieszkania przychodził jakiś obdarty jegomość, który nie prosił o jałmużnę, a odwrotnie, gdy ktoś dawał mu kilka groszy lub kawałek chleba, odmawiał przyjęcia. Honorowy "bezrobotny" prosił natomiast o jakąkolwiek drobną pracę - narąbanie drzewa, naprawienie jakiegoś sprzętu itp., mówiąc, że nie chce żebrać, a "rzetelnie zarobić" na kawałek chleba.
Litościwa gospodyni załatwiała więc "bezrobotnemu" jakąś pracę, którą ów wykonywał naprawdę "bardzo rzetelnie" - bowiem po odejściu bezrobotnego zawsze brakowało w mieszkaniu czegoś bardziej lub mniej wartościowego.
Drugim sposobem złodziejskim było tzw. "kwestarstwo". Do mieszkania przychodził przyzwoicie ubrany mężczyzna, w meloniku, prosząc o wsparcie "podupadłej rodziny". W wyniku wizyty takiego "kwestarza", poza ofiarowaną monetą, znikał również, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jakiś przedmiot ze stołu, okna lub bufetu. Jak pisali przedwojenni reporterzy, takie kradzieże były w latach 30. na porządku dziennym. Białostoczan non stop ostrzegano przed podejrzanymi "bezrobotnymi" i "kwestarzami".
24@bialystokonline.pl