Dysponując zaledwie jednym wozem gaśniczym z czterema beczkowozami i ręczną pompą, starali się powstrzymać domostwa przed obróceniem w zgliszcza. Niestety, nie pomagał im w tym fatalny wręcz stan urządzeń grzewczych i oświetlenia, ani dzika zabudowa dopełniająca reszty.
Największy chyba pożar, jaki kiedykolwiek dotknął nasze miasto, to ten z 1753 roku. Jak podają kroniki, ogień strawił wtedy większość zabudowy drewnianej. Przez wiele lat mieszkańcy podnosili się z tej tragedii. W tamtym czasie Jan Klemens Branicki wydał nawet specjalny Instruktaż, w którym określono obowiązki białostoczan, które mieli wypełniać w celu zabezpieczenia miasta przed pożarem. Każdy musiał mieć wystawiony przed domem na rynku kadź napełnioną wodą i być zaopatrzony w drobny sprzęt gaśniczy.
Zawodowi podpalacze
To właśnie po potężnych pożarach, które trawiły białostockie domostwa w XVIII i XIX wieku, Braniccy powołali miejską straż ogniową. Nieodmiennie od 1875 roku miała ona swoją siedzibę przy ulicy Aleksandrowskiej 3 (dziś Warszawskiej). Murowana wieża, która przetrwała do naszych czasów, została wzniesiona w 1891 roku. Białystok, dawniej nazywany Manchesterem Północy sukcesywnie się rozwijał, i niestety, często też płonął. Krążyła nawet fama, że przed wojną ogień od czasu do czasu podkładali zawodowi podpalacze wynajęci przez tutejszych fabrykantów. Gdy biznes im nie szedł, a na magazynach towar zalegał, pożar był jak zbawienie. Trzeba dodać, że oczywiście wybuchał on po uprzednim wykupieniu korzystnego ubezpieczenia płonącego magazynu. Zyski, nieraz podwojone, płynęły z odszkodowania.
24@bialystokonline.pl