- Ruch jest straszny, nie ma kiedy usiąść - trochę narzeka na dzisiejszy dzień Monika Galant z kolektury przy ulicy Sienkiewicza.
- To dopiero początek, najwięcej graczy przyjdzie popołudniu i wieczorem - dodają pracownice z punktu przy al. Piłsudskiego.
A grają prawie wszyscy: pan Adam, który, jak twierdzi z przyzwyczajenia obstawia te same liczby i białostoczanin, który nie wie dokładnie jak wypełnić kupon.
Gra wielu, ale nikt raczej nie myśli, że to właśnie on trafi magiczną szóstkę.
- Traktuję to jako nierealną zabawę - mówi mężczyzna w kolekturze nieopodal "Białki".
Ale jeśli już ktoś popuści wodze fantazji, marzenia ma raczej standardowe.
- Kupno domu, samochód (mąż chce terenowy) i własna apteka, najlepiej w przyszłej Galerii Jagiellonia - śmieją się państwo Czarnieccy.
- Na drugi dzień nie przyszłabym do pracy, podzieliłabym się z dziećmi i pojeździłabym trochę po świecie - wymienia pani Anna.
Zamiast pracy, świętowanie wybrałaby też Maria Tołoczko, która kupuje dwa losy: sobie i mężowi.
Zagrają też pracownicy kolektur. Wieczorem, jak żartują, obstawią te najlepsze liczby.
Monika Galant za wygraną kupiłaby mitsubishi... z własnym nazwiskiem.
Sceptycznie do losowań podszedł chyba tylko Łukasz:
- Wystarczająco dużo przegrałem - twierdził.
Najwyższa dotąd białostocka wygrana wyniosła niespełna 9,5 mln. W kolekturach naszego miasta kupiono też losy o wartościach 8,26 mln; 8,09 mln i 7,16 mln. Więcej totolotkowych szczęśliwców mieszka tylko w Warszawie.
Białostoccy gracze zazwyczaj nie skreślają liczb - kupują zakłady drukowane przez automat.