Uczniowie przez rok zbierali pieniądze
Absolwenci – wolontariusze z Zespołu Szkół Społecznych Fundacji Edukacji "Fabryczna 10" przez cały rok zbierali pieniądze, które trafiły do ubogich dzieci z Kuby. Później udali się osobiście na misję, by im pomagać.
- W czerwcu za pozwoleniem dyrekcji, zorganizowaliśmy w szkole kiermasz ciast i zbiórkę, a pieniądze pozyskane w ten sposób przeznaczyliśmy na zakup potrzebnych tym dzieciom rzeczy – opowiada wolontariuszka Diana Tyburczy. - Ale pieniądze na tę wyprawę pozyskiwaliśmy na różne sposoby – organizując zbiórki w parafiach w całej Polsce, pracowaliśmy fizycznie, wspomagały nas też rodziny i przede wszystkim ruch Comunione e Liberazione, który był organizatorem misji. Kupiliśmy za to nie tylko potrzebne tamtejszym dzieciom rzeczy, ale też wizy, bilety, leki i swoje szczepienia.
Dzięki działaniom wolontariuszy udało się zebrać dość pokaźną kwotę. Wolontariusze łącznie spakowali wszystkie podarunki do 18 walizek, które zostały zwiezione mieszkańcom wiosek na południu Kuby w prowincji Granma. Udział w akcji wzięło w sumie 9 polskich studentów, w tym dwie osoby z białostockiej szkoły.
Bieda panująca w tych wioskach jest trudna do opisania – opowiadają wolontariusze. – Turyści przyjeżdżający tam widzą kolorowy, tętniący muzyką kraj, piękną naturę, wesołych, przyjaznych ludzi. Tymczasem prawdziwe życie na Kubie jest naprawdę ciężkie.
W ubogich domach można zapomnieć o bieżącej wodzie czy toaletach. Używa się do życia wody z deszczówki.
- A pozyskuje się ją w ten sposób, że woda ścieka z ulicy do zbiornika pod domem, z tego zbiornika pompowana jest do zbiornika na dachu i z dachu dopiero jest rozprowadza rurami w domu – opowiada Stanisław Żukowski. - Wiele osób cierpi tam na choroby spowodowane piciem takiej wody, dlatego przed spożyciem bezwzględnie trzeba ją przegotować. Ale wtedy okazywało się, że w tej wodzie jest mnóstwo kamienia, piasek dosłownie szorował gardło, trzeba było więc na różne sposoby ją filtrować.
Wolontariusze chętnie nieśli pomoc Kubańczykom
Wolontariusze zgodnie przyznają, że zastali spartańskie warunki, mimo to nie narzekali i aktywnie włączali się w pomoc Kubańczykom jak tylko umieli najlepiej:
- Państwo kontroluje wszystkie sfery życia, nie ma więc pojęcia rodziny, bo przyszłość jest niepewna. Żyje się tu i teraz, zmieniając partnerów, a związki są traktowane bardzo luźno. Pozornie otwarci i radośni Kubańczycy, nie uzewnętrzniają swoich uczuć, nie są, bo boją się być szczerzy – opowiadają wolontariusze. – Ponieważ naszym zadaniem było także bycie z tymi dziećmi, próbowaliśmy pokazać im, że można żyć inaczej, okazywać sobie czułość, nawiązywać bliższe relacje. Cieszymy się, że udało nam się nawiązać wiele przyjaźni z Kubańczykami i sprawić, by choć przez kilka chwil byli sobą.
justyna.f@bialystokonline.pl