Właśnie dzięki "Cool Kids Of Death" o zespole zaczęło być głośno na polskiej scenie muzycznej. Buntownicze teksty opowiadające o problemach pokolenia dwudziestoparolatków - braku perspektyw na lepszą przyszłość i niechęci brania udziału w wyścigu szczurów, nowoczesna muzyka, punkowe, zadziorne brzmienie, wokalista Krzysztof Ostrowski, znakomity rysownik, który odpowiada za graficzną stronę zespołu. Potem były "Cool Kids Of Death 2" i "2006". Ich ostatni krążek to "Afterparty" i od utworów z tegoż zaczęli białostocki koncert.
"Afterparty", "Nagle zapomnieć wszystko", "Bal sobowtórów". Potem rozpoczął się pochód utworów z debiutanckiego krążka. W sumie z 15 umieszczonym na nim kawałków zagrali 10. Na początek set trzech: "Specjalnie dla TV", "Poezja jest nie dla mnie" i "Nie warto". Szkoda, że nie brzmią one już tak wiarygodnie jak przed kilkoma laty. Weźmy choćby koncert sprzed kilku lat na nieistniejącym białostockim squacie. Eksplozja wielkiej energii, której nie sposób powtórzyć.
Zagrali też przebojową "Armię Zbawienia", pierwszy singel z drugiej płyty i znakomite "Spaliny", promujące z kolei ich trzeci krążek "2006".
Bisy w całości wypełniły piosenki z debiutu. Zabrzmiały kultowe "Cool Kids Of Death", "Butelki z benzyną i kamienie" oraz "Uważaj".
Klub nie pękał w szwach (jeden z powodów to zapewne wiele konkurencyjnych imprez tego wieczora), ale pod sceną zgromadzili się najwięksi fani łódzkiej kapeli i zwolennicy koncertowych szaleństw. W pewnym momencie publika na rękach uniosła jedną z osób.
Na "rozgrzewkę" wystąpiły młode zespoły sceny alternatywnej. Koncert odbył się w ramach festiwalu Zgrzyty, któremu patronujemy.