Jesteśmy jeszcze w gorącym czasie ogłaszania wyników wyborów samorządowych 2024. Zostają z nami znane twarze, jak np. Artur Kosicki i Tadeusz Truskolaski. Czy zatem coś się w podlaskiej polityce zmieni? Skoro to już ostatnia kadencja prezydenta Truskolaskiego, to czy będzie on nadal aktywny?
Katarzyna Sztop-Rutkowska: Ostatnie kadencje prezydentów czy burmistrzów są zawsze problematyczne. Mogę powiedzieć, że rzeczywiście jest tak, że oni nie muszą już za bardzo się starać. Natomiast wydaje mi się, że prezydent Truskolaski ma swój program, który konsekwentnie realizuje. Można się z nim zgadzać albo i nie. Myślę, że przez kolejne pięć lat będzie się trzymał swoich założeń. Bardzo bym chciała, żeby pewne rzeczy przyspieszyły lub były bardziej rozwijane - związane chociażby z rozwojem gospodarczym Białegostoku.
Tadeusz Truskolaski ma teraz sprzyjającą sytuację polityczną w kraju. Przez ostatnią kadencję często wspominał o tym, że jest właśnie zablokowany w swoich działaniach. I rzeczywiście dane pokazują, że rząd wspierał często uznaniowo tych samorządowców, którzy sprzyjali politycznie Prawu i Sprawiedliwości. Mam nadzieję, że nie będzie totalnego wyhamowania, a pewne projekty i obietnice, które pojawiły się w kampaniach zostaną dociągnięte do końca i zrealizowane.
Z czego wynika zaufanie do prezydenta Truskolaskiego? Mieszkańcy zaufali mu ponownie, mimo różnych kontrowersji związanych z betonowaniem miasta czy sprzedażą gruntów deweloperom.
Myślę, że powinniśmy patrzeć na to z długiej perspektywy. W Białymstoku widać ogromną zmianę zewnętrzną, zdecydowanie miasto jest bardziej nowoczesne, ale i również zabetonowane. Dyskusje o betonozie, o potrzebie większej ilości zieleni pojawiły się w Białymstoku w intensywnym stopniu gdzieś pięć lat temu – przy poprzedniej kampanii. Dla mieszkańców wciąż ważne są dobre drogi i infrastruktura drogowa. I to w Białymstoku jest. Teraz czas na inne zmiany.
Dobrym wskaźnikiem jest coraz szersza dyskusja na temat Rynku Kościuszki: jednym się podoba, innym nie. W czasie letnim jest pełen życia, dzięki ogródkom, dzięki różnym imprezom i wydarzeniom, które tam się dzieją. Ale coraz więcej osób mówi, że powinny tam pojawić się znów drzewa i rynek stanie się jeszcze lepszym miejscem do spędzania czasu. Konieczne jest również uporządkowanie przestrzeni miejskiej pod kątem zabudowy. Sprzeciw mieszkańców Dojlid był tutaj również znakiem nowych czasów.
Dlaczego w polityce jest nadal tak dużo mężczyzn? Kobietom wciąż trudno się przebić?
To się zmienia. Kobiet na listach wyborczych jest coraz więcej. To są bardzo często kobiety ambitne, zdeterminowane i kompetentne. Są stawiane na wyższych miejscach przy tworzeniu list wyborczych. Może nie są to wciąż pierwsze miejsca, ale już drugie jak najbardziej. Listy wyborcze przeważnie konstruują mężczyźni. To pokazuje, że politycy – mężczyźni zaczynają widzieć siłę kobiet. I zaczynają widzieć, że warto mieć kobiety na liście. Coś zaczyna się już zmieniać, bo jak patrzymy na skład naszej rady miasta to jest on bardzo dobry pod względem równowagi jeśli chodzi o płeć. Ale jeśli chodzi o sejmik, to już nie, są tam tylko cztery kobiety.
Przed nami jeszcze długa droga. W czasie tej kampanii były prowadzone różne działania profrekwencyjne. Same kobiety robiły akcje, jak np.: "Samorządne 2024. Głosuj na kobiety!". Wydaje mi się, że to jest konsekwentne przebijanie się z komunikatem – nawet jeśli czasami jest trochę hejtu i trochę kontrargumentów. Ważne, żeby o tym głośno mówić. Co ciekawe, sami kandydaci na prezydenta głośno mówili o kobietach, głośno mówili o wiceprezydentkach. Głośno mówili także o tym, że chcą, aby współpracować z kobietami .
Taką „prokobiecą” kampanię wyborczą prowadził Henryk Dębowski. Czy to była dobra kampania? Jak Pani ocenia jego potencjał polityczny?
Jestem zaskoczona, ponieważ bardzo długo czekaliśmy na nazwisko kandydata PiS. Było widać, że są problemy z wyłonieniem tej osoby, która będzie kandydować na prezydenta w ramach PiS. Wynikało to z różnych przyczyn – było od razu wiadomo, że z obecnym prezydentem raczej trudno będzie wygrać. Henryk Dębowski był radnym do tej pory. Myślę, że nie był zbyt znany w Białymstoku. Prawda jest taka, że ludzie mało interesują się radą miejską i jej działaniami. Ale jego kampanię oceniam pozytywnie. Moim zdaniem kampania Dębowskiego była intensywna i pomysłowa, ale też nowoczesna. Ma duży potencjał polityczny na skalę lokalną czy regionalną. Być może okaże się, że zechce coś z tym dalej robić.
Czy Lewica na Podlasiu wymiera? Andrzej Aleksiejczuk otrzymał słaby wynik w wyborach. Nikt z ramienia partii nie wszedł też do rady miejskiej. Jak wyglądają teraz struktury Lewicy na Podlasiu?
Te struktury Lewicy nie były chyba mocne w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Jest to też problem ogólnopolski, nie tylko problem Lewicy w Białymstoku. Uważam, że to jest kwestia budowania środowiska politycznego. Jeżeli jest jakiś lider, w tej sytuacji od ubiegłych wyborów parlamentarnych jest to Paweł Krutul, który również przepadł w wyborach do Sejmiku, to musi pociągnąć ludzi za sobą i budować mozolnie struktury lokalne. Jest to wielkie wyzwanie.
Pamiętajmy, że Lewica jest konglomeratem różnych grup. Mamy dawne SLD, które jest raczej pokoleniem starszym i połączonym jeszcze z postkomunistycznymi strukturami. Mamy Wiosnę, która jest czym w tej chwili nie do końca określonym. Mamy także środowisko najmłodsze pokoleniowo- czyli środowisko Razem. W tym środowisku są interesujące osoby. Rodzi się pytanie: kto i jak będzie budował to środowisko lokalne. Czy znajdzie się jakiś nowy lider? Czy jednak Paweł Krutul będzie starał się zdobyć zaufanie wszystkich tych grup?
Drugim dylematem jest sprawa ideologiczna, która dotyczy całej lewicy w Polsce. Z jednej strony mamy PiS, które zaanektowało politykę socjalną, a z drugiej strony mamy Platformę Obywatelską, która zliberalizowała się teraz pod względem świadomościowym i to ona mówi teraz o aborcji czy partnerskich związkach. Wydaje m się, że Lewica straciła swój program. To co było jej esencją i podstawą, stało się podstawą innych partii, które zdobyły władzę. Więc myślę, że lewica musi siebie na nowo wymyślić. A to jest duże wyzwanie.
Jest jeszcze Konfederacja. Będzie rosła w siłę? Jak to wygląda z socjologicznego punktu widzenia?
Jest to grupa dosyć skrajna politycznie. Na pewno znajdzie się dla nich jakieś miejsce. Konfederacja jest raczej w kontrze do rządzących i często to podkreśla. Podczas pandemii wzmocnili swój elektorat i zaistnieli na scenie politycznej ( mowa o środowiskach antyszczepionkowych i antylockdownowych).
Wspierają również protesty rolników, jak chociażby pan Derehajło, który dostał się do sejmiku z listy Konfederacji. Są ciekawym przykładem partii, która szuka siebie, a także wykorzystuje momenty kryzysu żeby zaistnieć i żeby zbudować zbuntowany i niezadowolony elektorat. Sądzę, że partia będzie się dalej rozwijać. Na scenie politycznej zawsze jest miejsce na tego typu program polityczny.
A co z losem Trzeciej Drogi? Szumna kampania nie przyniosła oczekiwanego efektu.
Moim zdaniem jest to kwestia młodości partii i struktur partyjnych. A także w tym przypadku oparcia o charyzmę jednego lidera. Wcześniej Trzecia Droga miała duże poparcie, ponieważ z Białegostoku startował Szymon Hołownia. Teraz zdarzyło się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Szymon Hołownia stracił wizerunkowo, nie ma już tej świeżości, jako nowy człowiek, który wszedł do polityki.
Pojawiły się też jakieś rysy, bo jednak zatrzymał projekt o aborcji, a to odbiło się szerokim echem. Drugą sprawą są jedynki na listach wyborczych. Te osoby były nieznane, za wyjątkiem Tomasza Kalinowskiego, który był wcześniej radnym. Kampania była krótka, trwała raptem 4 tygodnie. W tym czasie trudno wyrobić sobie rozpoznawalność. To była błędna strategia. Trzecia Droga ma przed sobą czas i musi skupić się na budowaniu lokalnych struktur i budowaniu lokalnych liderów.
Jak wypadła kampania Koalicji Obywatelskiej?
Zrobili bardzo dobrą kampanię. Abstrahując od kampanii prezydenckiej, bo ona ma swoją specyfikę. Pan prezydent mógł używać infrastruktury urzędu, korzystać np. z sal szkolnych na spotkaniach. Miał również social media urzędowe, z których mocno korzystał. Był to także miejski biuletyn informacyjny, który był dostarczany do wszystkich mieszkańców. To są zdecydowanie preferencyjne warunki w kampanii. Tak zresztą działają wszyscy włodarze dużych miast w Polsce.
Wydaje mi się, radni też byli całkiem dobrze widoczni w mieście pod względem ilości banerów i posterów. Oni pierwsi pokazali się na mieście, to było bardzo widoczne. Ciekawe są te nowe nieznane sylwetki. Jest również dużo kobiet. Bardzo chciałabym, żeby ci radni byli mocno widoczni pod kątem własnych działań i kontaktu z mieszkańcami. Bo tego bardzo brakuje. Chciałabym, by kontakt ze swoim okręgiem radni mieli przez cały czas, spotykali się z mieszkańcami, dyskutowali o potrzebach.
Jak można podsumować minioną kampanię?
To jest tylko krótki moment w codziennej demokracji. Idziemy i głosujemy aby wybrać samorządowców. Dla mnie to jest proces, który trwa przez cały czas. Pytanie, które możemy także sobie zadać brzmi: czy my jako mieszkańcy też musimy być aktywni tylko raz na pięć lat? Moim zdaniem, prawdziwa i dojrzała demokracja lokalna polega na tym, że znamy swoich radnych, mamy z nimi kontakt. Oni się z nami spotykają, prezydent spotyka się z mieszkańcami. Nie tylko w czasie kampanii.
My jako mieszkańcy powinniśmy sami wychodzić z inicjatywą i być wysłuchiwani i traktowani poważnie. Nie traktujmy siebie jak maszynki do głosowania, traktujmy się poważnie jako obywatele i tego wymagajmy od naszych przedstawicieli we władzach lokalnych.
24@bialystokonline.pl