Gdyby nie wolontariusze, praca wielu organizacji byłaby utrudniona. Fundacje, schroniska itp. nie zawsze dysponują (a zazwyczaj nie dysponują) odpowiednimi funduszami, by zatrudnić wystarczającą liczbę pracowników. Wówczas na ratunek przychodzą wolontariusze.
O bezinteresownej pomocy opowiedziała nam białostoczanka – Angelika Ciepłuch. Młoda, 23-letnia dziewczyna na co dzień pracuje w psim przedszkolu. Studiuje też zaocznie behawiorystykę zwierząt na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. Mimo licznych obowiązków, została także wolontariuszką Schroniska dla Zwierząt w Białymstoku. Jak sama mówi, "moje życie kręci się wokół zwierząt, one są moją pasją i chętnie poświęcam im swój czas".
Kiedy pojawił się pomysł wolontariatu, czy stało się to pod wpływem jakiegoś wydarzenia, ktoś Panią namówił?
Do grona wolontariuszy dołączyłam 2 lata temu. Pomysł chodził za mną od dawna. Obserwowałam działania wolontariuszy i podobało mi się to, co robią. Pomoc zwierzętom zawsze była mi bliska. Nie mogę powiedzieć, że wydarzyło się coś, co mnie poruszyło i to był przełomowy moment. Po prostu zobaczyłam, że coś fajnego można zrobić, więc dlaczego by nie spróbować. Kilka lat wcześniej miałam okazję działać w wolontariacie w białostockim schronisku, ale to nie działało na takim poziomie, jaki jest obecnie. Mimo wszystko już wtedy poczułam, że to jest to i jak wiele można otrzymać w zamian, dając coś od siebie.
Gdy już zadecydowała Pani o tym, że dołączy do wolontariatu - w jaki sposób wybrała Pani organizację. Dlaczego schronisko?
Uważam, że każdy z nas ma różne talenty i cechy, które sprawdzają się w konkretnych działaniach. U mnie pomoc w schronisku sprawdziła się najlepiej i w tym czuję się dobrze. Miałam okazję pomagać w fundacjach działających w innych celach i zgadzam się, że każda pomoc jest wartościowa, daje dużo radości i satysfakcji. Jednak trzeba znaleźć swoje miejsce i robić to, w czym czujemy się najlepiej, bo tylko wtedy nasza praca da najlepsze owoce.
Nie ukrywam, że wybór na schronisko padł również ze względu na kierunek, który studiuję. Praktyka w tym zawodzie jest bardzo ważna, a do schroniska często trafiają psy po przejściach, z różnymi traumami i to jest dla mnie wyzwanie, żeby znaleźć sposób na uczynienie ich codzienności łatwiejszej.
Jak wygląda praca wolontariusza w schronisku? Jakie ma Pani obowiązki?
Każdy z wolontariuszy ma pod opieką 1-4 psy w zależności od czasu, jaki może im poświęcić. Nasze najważniejsze zadania to promocja adopcji naszych podopiecznych i wyprowadzanie ich na spacery min. 2 razy w tygodniu. Tu mamy swobodę działania i możemy zabierać psiaki zarówno do centrum, jak i do lasu czy nad wodę. One są takie szczęśliwe, kiedy gdzieś jedziemy. Widać, że potrzebują takich wypraw, żeby oderwać się od codzienności, którą jest nuda w boksie.
Oprócz tego kąpiemy psiaki, kontrolujemy ich stan zdrowia (wolontariusze najszybciej zauważają zmiany w zachowaniu czy pogorszenie zdrowia, bo spędzają dużo czasu z konkretnym psem i zauważają, gdy dzieje się coś złego). Udzielamy się w akcjach promujących adopcje naszych psów, są to m.in. "Herbatka na czterech łapkach", "Pora na Psiego Seniora", "Psacery", "Opowieści z Doliny Dolistówki", "Czarny Psiemarsz".
Prowadzimy wydarzenia na Facebooku związane z naszymi psiakami, wrzucamy ogłoszenia. Są u nas wolontariusze-fotografowie, którzy ukazują piękno schroniskowych psów. Jest grupa biegowa, która zapewnia aktywność psom potrzebujących czegoś więcej niż spacer (w schronisku przebywa sporo psów w typie husky). Są wolontariusze ogarniający promocję w internecie i koordynujący akcje odbywające się poza schroniskiem. Tak jak mówiłam, każdy dzieli się tym, co robi najlepiej, ale z pewnością każdemu najlepiej wychodzi kochanie naszych psów i to nasze główne zadanie, a z tego wynika cała reszta działań. Możemy liczyć wzajemnie na swoją pomoc. To naprawdę zgrana drużyna.
Czy dużo czasu zajmuje taka "pomoc po godzinach"?
Każdy dostosowuje ilość psów, którymi się zajmuje, do ilości wolnego czasu, więc to indywidualna sprawa. Niemniej jednak wolontariat wymaga poświęcenia, to ciężka praca. Trzeba planować dzień tak, żeby zadbać o psiaki i nie robić tego w biegu, ale faktycznie pobyć z nimi i dać im swoją obecność i czas. Praca wolontariuszy odbywa się także w domu. Prowadzenie fanpage, organizowanie różnych akcji to również praca dla psów. Ale każdy pisze się na tyle, ile jest w stanie udźwignąć.
Co Pani daje bycie wolontariuszem?
Przede wszystkim daje mi dużo radości z tego, że ktoś jest szczęśliwy i jestem tego powodem. Relacja wolontariusz-pies jest wyjątkowa, bo to jest układ, w którym pies dostaje to, co najlepsze, czułość, głaskanie, spacer, zabawę, przysmaki. To w tej relacji rodzi się zaufanie do człowieka, poczucie bezpieczeństwa, wolność.
Poznajemy swoje mocne i słabe strony, cieszymy się z sukcesów i przeżywamy porażki, czasami się na siebie obrazimy. To nie jest tak, że latamy z tymi psami i się cieszymy, że one są takie słodkie i puchate. Chociaż jak najbardziej takie są. Ale nieraz bycie wolontariuszem to zmęczenie, złość, niespełnione oczekiwania, nauka cierpliwości. Jednak te wszystkie trudności łączą nas jeszcze bardziej i rodzi się wieź, w której zyskujemy przyjaciela. Pamiętam jednego z moich psów, który był wycofany i raczej chował się przed innymi ludźmi. Po miesiącach pracy, kiedy widział, że przychodzę do niego, skakał z radości i merdał ogonem, wiedział, że teraz będzie coś dobrego, miłego, że przyszedł ktoś, kto go kocha i daje mu poczucie bezpieczeństwa. To największy sukces wolontariusza w schronisku – zostać przyjacielem psa.
Są momenty trudne, starsze psy odchodzą, nie znajdując domu. To zawsze jest przykre, tym bardziej im mocniej byliśmy związani z takim psem. Oswajamy się z tym, że nie zawsze wygrywamy. Z drugiej strony, kiedy po wysiłku włożonym w promocję psa, owocuje to adopcją, to nie ma lepszego uczucia i wtedy widząc nowe, lepsze życie psa, wiemy, że było warto. Dodatkowo wolontariat hartuje charakter. Nieważna pogoda, zmęczenie, swoje zrobić trzeba. Kiedy próbujemy coś razem wypracować, uczę się cierpliwości, pokory i pomysłowości. Tak więc dając, otrzymuję znacznie więcej.
Czy bywają chwile zwątpienia?
Nie nazwałabym tego zwątpieniem. Widząc radość w ich oczach, nawet gdy coś nam nie wychodzi czy mamy gorszy dzień, nie da się zwątpić w to, co robimy. Za dużo dobrego działamy, żeby przez jakieś niepowodzenia wszystko przekreślać. Owszem, ja sama mam takie dni, że jest ciężko, szczególnie przy pracy z trudnymi psami, kiedy widzę, że jest regres, że moja praca nie przynosi efektu. Kiedy umiera pies. Kiedy są zwroty z adopcji. Kiedy po prostu jesteśmy zmęczeni. Jest smutek, może chwila refleksji, ale działamy dalej, bo tu nie chodzi o nas, a o nasze psiaki. I zawsze myślimy o tym, co nam się udało.
Dlaczego warto pomagać? Jak zachęciłaby Pani innych do bycia wolontariuszami?
Może to banalne hasło, ale jak najbardziej prawdziwe, że warto pomagać, bo dając coś od siebie, otrzymujemy znacznie więcej. Uczymy się nowych umiejętności, poznajemy fajnych ludzi, bierzemy udział w nowych doświadczeniach, czujemy się dobrze, kiedy ktoś dzięki nam się uśmiecha lub w przypadku psów merda ogonem.
Zachęcam wszystkich do próbowania swoich sił w wolontariatach różnych kategorii. Jako wolontariusze musimy czuć się dobrze, w tym co robimy. Wtedy nie stracimy motywacji, będzie nam to sprawiało radość, a tylko wtedy praca będzie owocna i inspirująca innych do działania.
justyna.f@bialystokonline.pl