Zaledwie dwa dni temu wracaliśmy do sprawy chłopczyka porażonego prądem: Nie matka, a właściciel domu odpowie za śmierć dziecka porażonego prądem. Teraz natomiast okazuje się, że nie jest to odosobniony przypadek i dzieci są narażane na niebezpieczeństwo związane z elektryką (i nie tylko) znacznie częściej.
Tym razem zagrożenie stworzone zostało w Przedszkolu Publicznym w Mońkach. Tam, w jednym z budynków, w miejscu, gdzie funkcjonuje zerówka, a dokładnie - w szatni dla sześciolatków - na wysokości ok. 1,5 m wisiał niezabezpieczony przedłużacz. To pozostałość po remoncie, który - jak się dowiedzieliśmy - prowadzony był półtora roku temu.
O wszystkim powiadomiła nas zaniepokojona matka, której dziecko uczęszcza do wspomnianej placówki:
- Byłam tak zbulwersowana, że już miałam do dyrekcji się udać, ale stwierdziłam, że w dzisiejszych czasach media będą bardziej skuteczne. Drżę ze strachu o życie swojego dziecka - mówiła.
Poproszeni o interwencję, skontaktowaliśmy się z dyrektorką placówki Joanną Klepadło, która – w pierwszej chwili - była zaskoczona i stwierdziła, że m.in. "nie ma wiedzy na ten temat". Później natomiast przyznała, że rzeczywiście ze ściany "wychodzi" przedłużacz zostawiony w tym miejscu przez robotników.
- Jest to pomieszczenie przejęte, w którym prowadzony był remont. Konserwator to sprawdza i w razie potrzeby zostanie to usunięte. Sytuacja jest już opanowana - zapewnia dyrektor Klepadło.
dorota.marianska@bialystokonline.pl