Wysiłek taki podjął Teatr Dramatyczny w Białymstoku na czele z Agnieszką Korytkowską-Mazur, która zajęła się reżyserią. Za adaptację odpowiada sam autor - Ignacy Karpowicz. Oba zadania - zarówno adaptacja, jak i reżyseria - były niełatwe. Jak bowiem na język teatru przełożyć fascynującą opowieść, puste strony i celowe powtórzenia z książki oraz mieszające się uczucia wzruszenia i ironii? To, co zachwycało podczas lektury, w czasie wizyty w teatrze jest wspomnieniem. Szkoda, że o książce musimy zapomnieć. Dlaczego widz ma się na to zgodzić? Z kolei ci, którzy powieści jeszcze nie czytali, mogą mieć problemy ze zrozumieniem spektaklu.
Spotkanie dwóch światów
Początek jest obiecujący. Oto spotykają się dwa światy. Igora Grycowskiego, zmanierowanego reżysera w Warszawy, który przypadkowo wylądował "na końcu niczego" - w Królowym Stojle, nieopodal metropolitalnej Słuczanki, i kuśtykającej Sońki, częstującej mlekiem prosto od krowy. On "ma na koncie to i tamto, z nagrodami takimi i owakimi włącznie, nie licząc nominacji, które przecież się liczą, tu nie, tam – tam". Ona już przeżyła najlepsze lata swojego życia. On mówi po polsku, ale nieprzypadkowo rozumie jej "tutejszą" mowę.
Może i nie pasują do siebie, ale na scenie Rafał Maćkowiak i Svietlana Anikiej tworzą brawurowy, a nawet wzruszający duet. Igor postanowi wystawić spektakl inspirowany opowiadaną przez Sońkę historią. Chwyta za kamerę, nagrywa staruszkę. Potem obsadzi aktorów, ustawia ich na scenie. Czerpie z pamięci, ze wspomnień. Razem z Sońką kradnie całą uwagę.
Akcenty gdzie indziej
Celnym zabiegiem jest obsadzenie dwóch aktorek w tytułowej roli. Młodą dziewczynę gra Katarzyna Siergiej. To ona spotyka esesmana Joachima Castorpa (na scenie pręży muskuły - pewna literacka niedosłowność jest jednak atutem) i przeżywa miłość niemożliwą. Spędzone z Niemcem dwa tygodnie i poczęte przez niego dziecko to najintensywniejsze momenty życia prostej dziewczyny.
Jednak w spektaklu inaczej rozłożono akcenty. Mówiąca w powieści suka Borbus Dwunasta to śpiewająca Dorota Białkowska (intensywność jej występu może przytłaczać). Podobnie jak wykonywana na żywo przez białoruskiego akordeonistę Gurzufa muzyka (skądinąd zaproszenie go do udziału w spektaklu trzeba docenić). Tymczasem rodzina Sońki - ojciec i starsi bracia - zostali sprowadzeni do roli tła (zwłaszcza ten pierwszy nie ma zbyt wiele do zagrania).
Zaskakuje folklorystyczną efektownością scena wesela - w książce niespecjalnie eksponowana i atrakcyjna. Raczej zło konieczne – Sońka ma już przecież widoczny brzuch. Niezbyt czytelna jest też kostiumowa konwencja. W zabawie biorą udział ludzie z wioski, "tutejsi" w brązowych strojach, z wieńcami na głowach (po próbie prasowej z męskich strojów zniknął porastający je mech). Z kolei scenografia (według pierwotnych zapowiedzi miała ją przygotować podlaska graficzka Małgorzata Dmitruk, a obrazy użyczyć znany malarz Leon Tarasewicz) uległa uproszczeniu i sprowadzeniu do zarysu chaty, kilku stołów i krzeseł. Żal też sceny, w której Sońka opowiada o wyprawie do cerkwi w pewną niedzielę 1942 roku i szybko toczących się tragicznych wypadkach. W książce porażała intensywnością.
Sońka przechodzi na drugą stronę
Znakomitym za to zabiegiem jest proces młodnienia Sońki połączony z dojrzewaniem Igora, który staje się Ignacym z Podlasia. Zakutana w chustkę Svietlana Anikiej zdejmuje kolejne warstwy odzienia, aż zostaje w błękitnej sukience. Białoruska aktorka potrafi tę przemianę, bez specjalnej charakteryzacji, z powodzeniem pokazać. To jeden z ciekawszych momentów w całym spektaklu.
Sońka układa się na scenie, nad nią pochyla się Ignacy (wrażenie psuje finałowa krowa). Zabrakło też powieściowego "przeprowadź" - prośby do Ignacego jak do "woźnicy dusz" o przeprowadzenie na drugą stronę. Sońka jest jednak pogodzona z losem. "Kochała przecież tak do końca, do granicy za którą już tylko nic".
Spektakle 17, 18 i 19 kwietnia. Portal BiałystokOnline patronuje "Sońce".
anna.d@bialystokonline.pl