Dwóch braci: szorujący kible Szwedom - jak sam o sobie mówi - Leszek (Piotr Adamczyk) i hazardzista Janek (Adam Woronowicz) spotykają się w podkrakowskiej wsi na pogrzebie ojca. Ten nieco zdziwaczały ludowy artysta nie miał wiele, ale gdy tylko skończy się stypa, jego synowie udają się do notariusza, aby sprawdzić jak w testamencie podzielił swój majątek. Ich irytacja sięga zenitu, gdy dowiadują się, że zostawił im w spadku jedynie rozpadającą się stodołę i zardzewiałą warszawę.
Stary pojazd okazuje się jednak nie byle jakim autem: uzdrawia, pomaga zajść w ciążę i emanuje świętość, a wszystko dlatego, że należał do samego Jana Pawła II! Niedowierzający początkowo w historię o papieskim samochodzie bracia, zmieniają swoje zdanie, gdy wiejską plotkę potwierdzają urzędnicy. Teraz pozostaje im tylko znaleźć bogatego wiernego, a na to, by spieniężyć bezcenny zabytek techniki nalega zwłaszcza tonący w hazardowych długach Janek. Na przeszkodzie braciom stają jednak mieszkańcy wioski, którzy nie tylko chcieliby nadal korzystać z cudownych właściwości samochodu, lecz także mieć - tak jak Wąchock swego sołtysa czy Szczebrzeszyn chrząszcza - coś czym mogliby się chwalić przed całą Polską...
"Święty interes" to film o marzeniach na temat szczęścia i zmian, ale też o cudach, które, jak się okazuje, nie są niemożliwe, trzeba w nie tylko uwierzyć. "Święty interes" to film o obliczu polskiego ciemnego katolicyzmu - z uwielbieniem dla Jana Pawła II, z symbolami i pokazowym patosem, za którymi rzadko idzie w parze życie w zgodzie z papieską nauką. Reżyserowi udało się jednak w zadziwiający sposób wszystko to pokazać bez nasuwających się niepotrzebnych komentarzy, wręcz z nutką sympatii (tu szczególnie trafne będzie porównanie sfilmowanej historii do tej z "Nart Ojca Świętego" Jerzego Pilcha). "Święty interes" to ponadto intryga. Nawet zaskakująca. Jest też i mini-wątek kryminalny, potraktowany jednak z przymrużeniem oka.
Obraz specjalizującego się w serialach ("Miodowe lata", "Pensjonat pod Różą") Macieja Wojtyszko, choć nie ma tego "czegoś" i nie charakteryzuje się szczególnym polotem, ogląda się bez znudzenia. Scenarzysta wpadł na kilka zabawnych pomysłów, a jednocześnie w filmie są niemal wzruszające sceny. Może nieco dłużej można było popracować nad kreacjami aktorów. Nie bezzasadne będzie określenie ich serialowymi - kilkoro z bohaterów jest chyba zbyt przerysowanych, inni zupełnie bez wyrazu (chociażby ciemnoskóra żona Leszka - Mo).
"Święty interes" kończy swego rodzaju przesłanie: nie ma co wierzyć w cuda, to in vitro jest skuteczne. Choć mądre i tak naprawdę otwierające oczy, do filmu chyba zostało dołożone na siłę.