Poniedziałkowy strajk był drugim, po "Czarnym poniedziałku", tego typu wydarzeniem w ostatnim czasie. Trzy tygodnie temu kobiety w całym kraju wyszły na ulicę, aby wyrazić sprzeciw wobec pomysłu zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. Tym razem postulatów było o wiele więcej.
Sporządzono petycję zawierającą 11 punktów, wśród których były m.in. skuteczniejsze przeciwstawianie się agresji wobec kobiet, wdrożenie edukacji seksualnej w szkołach czy brak ingerencji Kościoła w politykę.
Na placu przed Teatrem Dramatycznym zebrała się spora rzesza ludzi, którzy wspólnie wykrzykiwali hasła typu: "Nie dla polskich fanatyków" czy "Wolność, równość, bezpieczeństwo - gdzie jest wasze człowieczeństwo". Każdy z zebranych mógł zabrać głos.
- Pokazałyśmy, mimo że to poniedziałek i mimo że to nie duże miasto, że możemy walczyć o swoje - mówiła Justyna Rembiszewska. - Dzisiejszy protest ma na celu pokazać, że to nie była nasza chwilowa fanaberia. Jesteśmy zmobilizowane i łączymy się w ważnych sprawach. Sprawach życia i śmierci.
W trakcie protestu Dariusz Szada-Borzyszkowski odczytał również fragment książki Tadeusza Boy-Żeleńskiego "Piekło kobiet".
Swoje wsparcie dla działań kobiet wyraził również poseł Platformy Obywatelskiej Tomasz Cimoszewicz, który podkreślał, że nie robi tego ze względu na polityczne pobudki. Inni politycy z woj. podlaskiego zostali natomiast potępieni, jak choćby poseł Prawa i Sprawiedliwości Jacek Żalek, który niedawno powiedział, że nie ma znaczenia, czy dziecko umrze tuż po porodzie, czy później, bo i tak wszyscy umieramy.
Data protestu nie była przypadkowa. 41 lat temu 90% islandzkich kobiet na jeden dzień przerwało pracę i zajmowanie się obowiązkami domowymi, aby zawalczyć o swoje prawa.
mateusz.nowowiejski@bialystokonline.pl